Trwa ładowanie...
d37xo7b
05-08-2011 16:47

Marzenia do spełnienia

d37xo7b
d37xo7b

Zgadnijcie, co – oto kolejny film o tańcu. Na tym mógłbym w zasadzie skończyć, bo z pisaniem o tego typu filmach jest trochę tak, jak z ich oglądaniem. Poznać jeden, to znać je wszystkie. „B-Girl” zrealizowane zostało według tego samego schematu, co „Honey”, „Step Up”, „StreetDance 3D” czy nawet polskie „Kochaj i tańcz”. Ot, dziewczyna z pasją, trudna przeszłość i nieustanne dążenie do samorealizacji. Od zera do bohatera – amerykański sen ożywa tu tak, jakby nikt wcześniej go nie śnił.

Zamiast smęcić, co i dlaczego jest tu nie tak (wiadomo, wszystko!), przytoczę odrobinę historii. Debiutująca reżyserka Emily Dell raz już nakręciła film o takim tytule. W 2004 zebrała skromny budżet, skrzyknęła znajomych i zrealizowała kilkuminutową krótkometrażówkę, której bohaterką była Angel, dziewczyna szukająca swoich szans w zawodowym breakdancingu. Moment, by zainteresować nośnym tematem hollywoodzkie studia był wyjątkowo sprzyjający – świeżutkie sukcesy „Honey” i „8. Mili” dowiodły właśnie, że na fali jest kino schlebiające undergroundowym subkulturom.

Ale nieporadną wprawką Dell nikt się nie przejął. Kolejne studia zatrzaskiwały przed nią drzwi, aż w końcu sfrustrowana autorka postanowiła zrealizować pełnometrażową wersję „B-Girl” własnym sumptem. Minęło kilka lat, temat wyeksploatowały konkurencyjne produkcje i telewizyjne programy, wcielającej się w tytułową rolę aktorce przybyło parę zmarszczek, a gotowego filmu i tak… nikt nie chciał – zamiast do dystrybucji kinowej, trafił od razu na dvd. Cóż… Morał z tego, jak się patrzy. Spełniaj swoje marzenia – autorce filmu prawie się udało.

d37xo7b
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d37xo7b