W Nowym Jorku sny zderzają się z rzeczywistością. Przekonuje się o tym Joe Buck (Jon Voight), prosty i naiwny chłopak z prowincji, który do metropolii przyjeżdża z planem zbicia fortuny na usługach seksualnych. „Kochanie się, to jedyne co robię dobrze” mówi Joe, który przedstawia się paniom i panom jako „niezły ogier”. W wielkim mieście prosty patent na sukces i bogactwo okazuje się mieć wady; wizerunek swojskiego kowboja nie jest już na czasie w ogarniętym dekadencją końca lat 60. mieście, w oczy rzuca się brak edukacji i obycia chłopaka, co redukuje pole możliwych działań erotycznych do okolic 42. ulicy, obszaru okupowanego przez kina porno, ćpunów i męskie dziwki. W międzyczasie Joe natyka się na Rico „Ratso” Rizoo (Dustin Hoffman), rzezimieszka i typa spod ciemnje gwiazdy. Ich relacja, którą Rico rozpoczyna od okradzenia naiwnego południowca, z czasem przerodzi się w przekraczająca sztywne ramy definicyjne przyjaźń.
Lata sześćdziesiąte to w Stanach Zjednoczonych okres przewartościowania tradycyjnie wyznawanych dotąd wartości. W zrealizowanym w 1969 roku filmie pobrzmiewa całe wywrotowe zaplecze tej dekady, między innymi Wojna w Wietnamie, rewolucja seksualna, rozwój popkultury, rozpowszechnienie stosowania narkotyków... Joe ze swoim wizerunkiem i prostym postrzeganiem świata reprezentuje poniekąd tradycję, jest okruszkiem amerykańskiej sielanki, która odeszła wraz z końcem lat pięćdziesiątych. Wrzucony w pędzącą, kapitalistyczną, podzieloną klasowo i finansowo rzeczywistość Nowego Jorku nie potrafi się odnaleźć. Joe nie rozumie wszystkiego, co się dokoła niego dzieje, realia w jakich się znalazł nie przystają do jego prowincjonalnego aparatu poznawczego. Tym bardziej zaskakuje – a może właśnie nie? - jego relacja z Rico. Początkowo nastroszony i nieufny, szybko otwiera się przed żywiacym doń uczucie wiecznie brudnym, chorym kaleką. Ich związek – który nigdy nie przeradza się w nim więcej, choć ten podtekst jest w
oczywisty sposób weń wszysty - jest niespodziewanie ciepły i zwyczajny. „Tych dwóch dziwnych mężczyzn”, jak okresla ich Pani w autobusie, żyje ze sobą, gotując obiady i martwiąc się przychody gospodarstwa domowego.
„Nocny kowboj” to film o outsiderach, którzy trafiają na siebie w miejskim gąszczu samotnych jednostek. O płynności orientacji psychoseksualej, ruchomych jej granicach. O miejskich mitach, kruchych jak domek z kart. O niebezpieczeństwach jakie niesie ze sobą nieumiejętność dopasowania się. Jedna z najlepszych w historii ścieżek dźwiękowych i doskonałe zdjęcia Adama Holendra sprawiają że nieustannie wirujący kalejdoskop nocnych świateł układa się w filmie Schlesingera w czytelny kod, który dotrzeć powinien do każdego sprawnego emocjonalnie widza.
„Nocny kowboj” mógłby stać w Sevres jako wzorzec filmu nurtu kontestacji.