Michalina Olszańska dla WP: "Wypracowałam sobie zasady, których chcę się trzymać"
- Aktor to jeden zawód. Celebryta to inny. Oba potrzebne na rynku, ale świadomie można wybrać, co komu bardziej pasuje. Ja się z moim charakterem nie nadaję do życia tak otwartego, by się wszystkim dzielić w mediach społecznościowych - mówi w rozmowie z WP Michalina Olszańska, aktorka "Horror story".
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Ponad dwa miliony ludzi ogląda cię ostatnio w serialu kostiumowym TVP, a teraz w kinach mogą zobaczyć cię w zupełnie innej roli, w chaotycznej mieszance horroru i komedii.
Michalina Olszańska: Nie ukrywam, że komedia, zwłaszcza czarna komedia, to jest mój ukochany gatunek jako widza. Chciałabym robić takie rzeczy zawodowo, choć - jak wiemy – takich produkcji nie robi się w Polsce za wiele. Nad czym ubolewam. Ale mam nadzieję, że takie filmy jak "Horror Story" zainspirują twórców do tego, żebyśmy się z siebie mogli śmiać. Przecież mamy wspaniałą tradycję tworzenia gorzkich, czarnych komedii. Postuluję, żebyśmy wracali do takiego kina. Samo życie jest ostatnio tragikomiczne. Komedie często bardziej dotykają prawdy, niż utragicznione dramaty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co po "Barbie"? W kinach nie będzie nudy
W "Horror story" grasz dziewczynę rodem z fantazji niejednego chłopaka.
Archetypy są bardzo wyraźnie zarysowane. Trudno mówić o tym, jaką postacią jest Sonia, bo nie da się jej oddzielić od tego, jak widzi ją i jak odbiera rzeczywistość Tomek, czyli główny bohater filmu. Czysty archetyp seksownej dziewczyny z horroru. Wszystkie postaci, które pojawiają się u jego boku, są przerysowane, jak z jego wyobraźni. To jest niezwykle ciekawa rola.
Film jest o tym, jak piekielnie ciężko jest znaleźć pracę po studiach i wejść na rynek pracy. Tomek przeżywa brutalne zderzenie z rzeczywistością. Ty sama wywodzisz się ze środowiska artystycznego, ale czy też możesz utożsamić się pod tym względem z filmowym Tomkiem?
To jest mi całkowicie obce, dlatego że przed szkołą teatralną, od najmłodszych lat, grałam na skrzypcach i tak zarabiałam za młodu. Szukanie dorywczych prac miałam dzięki temu odhaczone. Zawsze można było wyjść na deptak w Ustce i zagrać. Potem w moim życiu pojawił się film. Grałam już na studiach, szybko pojawiły się role w dużych produkcjach. Miałam sporo szczęścia, bo nie zaznałam takiego wejścia w dorosłość - ze szkoły, w której funkcjonujemy jak w bańce, do oceanu pustki, z którą trzeba radzić sobie samemu. Moja branża zupełnie inaczej funkcjonuje.
Co jest najtrudniejsze w pracy aktorki?
Praca nad emocjami. Gdy siedzi się w kinie psychologicznym i dramatach, to na pierwsze miejsce wysuwają się te sytuacje, gdy przez cały dzień trzeba płakać, złościć się lub przepuszczać przez siebie jakąś mocną emocję. Tenisiści czy piłkarze muszą radzić sobie z kontuzjami czy ograniczeniami w ciele, a my, aktorzy, z emocjami.
Czego byś nigdy nie zrobiła w tej pracy?
Po 10 latach w tej branży wypracowałam sobie pewne zasady, których chcę się trzymać. Nigdy nie przeszłabym przez taką metamorfozę, która doprowadziłaby do skoku wagi, jak potrafi to robić Christiane Bale lub takiej, która była dużym obciążeniem dla mojego zdrowia.
A granie intymnych scen?
Za mną już wiele takich doświadczeń na planie. Fakt jest taki, że coraz mniej widzę sensu w pokazywaniu scen nagości w różnych produkcjach. Mamy już inne czasy, inne standardy. Platformy streamingowe wzięły się za nadużycia na planach filmowych i serialowych. Gorące, mięsiste sceny można dziś oglądać na dedykowanych temu stronach internetowych – niekoniecznie potrzebujemy ich w filmach.
W "Horror story" jest intymna scena.
Bardzo subtelna.
Ale mimo jej subtelności, pracował z wami na planie koordynator intymności?
Tak, to już jest standard. Słusznie, że taka osoba pojawia się na planie i jest dostępna dla ekipy. Skłaniałabym się ku temu, by – przy zgodzie aktorów - rezygnować z tej pomocy, bo czasami tam, gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść i potrafi zdarzyć się tak, że tych osób na planie jest po prostu za dużo. Ale przy młodych ludziach pracujących na planie, którzy dopiero wchodzą w ten zawód i może jeszcze nie wypracowali w sobie asertywności, obecność koordynatora intymności powinna być wręcz obowiązkowa.
Pozostając w temacie pracy: jakie są blaski twojej?
Uwielbiam sam etap pracy na planie, gdy spotykamy się i tworzymy coś nowego. Niesamowite spełnienie.
A popularność to jest blask czy cień?
Zależy, jak tę popularność rozumieć. Aktor to jeden zawód. Celebryta to inny. Oba potrzebne na rynku, ale świadomie można wybrać, co komu bardziej pasuje. Ja się z moim charakterem nie nadaję do życia tak otwartego, by się wszystkim dzielić w mediach społecznościowych. Interesuje mnie zupełnie co innego.
Popularność równa się często wiwisekcji życia prywatnego.
Bez portali społecznościowych sytuacja wyglądała inaczej, bo paparazzi biegali za znanymi osobami czy one tego chciały, czy nie. Dziś po mediach społecznościowych dokładnie widać, kto chce być na świeczniku, a kto nie, jeśli nie zaprasza wszystkich do swojego życia prywatnego.
Co z cieniami pracy aktorki?
Może mogłabym powiedzieć, że czasem ciężko coś zaplanować, bo plany w tej branży potrafią się szybko zmieniać, pojawiają się w różnym czasie różne propozycje, ale narzekać nie mogę. Nie ma nudy – to na pewno. Ale to i cień, i blask tego zawodu. Kiedyś pracowałam bardzo dużo, dziś już się wyciszam. Mam rodzinę, dziecko. Już nie rzucam się tak jak kiedyś na wszystko, wszędzie, naraz, nawiązując do słynnego ostatnio filmu.
A co myślisz, o politycznym zaangażowaniu aktorek i aktorów?
Nie chcę niczym podpaść kolegom i koleżankom, ale ja się nie udzielam. Nie uważam się za kogoś kompetentnego. Jest wielu aktorów i aktorek, którzy zabierają głos w ważnych, społecznych kwestiach, rzeczywiście się na tym znając i chwała im za to. Ale mam wrażenie, że są też osoby, które zabierają głos tylko dlatego że czują, że mają po prostu podium do wypowiadania się i plotą bez sensu, co im się wydaje.
Wielu twoich kolegów i koleżanek z branży odcina się od Telewizji Polskiej, bojkotując udział w jej produkcjach. Ty grasz w "Dewajtis", które stało się tam hitem.
Bardzo szczegółowo przyjrzałam się scenariuszowi i ludziom odpowiedzialnym za stworzenie tego serialu. Wiedziałam od początku, że w treści, w projekcie, nie ma nic politycznego, dlatego się zgodziłam na udział, wiedząc, jakie są wokół TVP nastroje. Na szczęście atmosfera była czysto artystyczna i myślę, że to przeniosło się na ekran. Lubię ten projekt. Czuję, że to jest moje miejsce. Dopóki nie czuję propagandy w projekcie – bez względu na naciskającą opcję polityczną - to dla mnie to jest sztuka. Za tym idę. Tego się trzymam.
Z jednej strony masz serial kostiumowy, z drugiej - "Horror story". W którą stronę chcesz poprowadzić teraz swoją karierę?
Obie produkcje są dla mnie bardzo ważne. Oba niosą ze sobą dobre emocje. Zaczynałam swoją karierę, grając w mocnych, dramatycznych historiach, które mogły przynosić katharsis. Teraz jestem mamą, jestem starsza i zaczynam priorytetyzować te produkcje, które niosą ze sobą właśnie takie dobre emocje. Marzę o tym, by stworzyć dla widzów takie comfort show, przy którym mogliby miło spędzić czas po pracy, odpocząć, zabawić. Taką produkcją dla wielu widzów są "Przyjaciele".
Na festiwalu filmowym w Gdyni mówiło się w kuluarach, że "Horror story" idealnie nadaje się na serial.
Zapisuję się do takiego projektu.
Rozmawiała Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.