Mieszka w Grenlandii. Topniejący lodowiec zagraża jej bezpieczeństwu
Naukowcy prognozują całkowite zniknięcie letniego lodu morskiego na obszarze Arktyki do 2040 roku. Mieszkający tam Inuici już teraz cierpią z tego powodu. Opowiada o tym film "Na ratunek Arktyce". - Nie chodzi tylko o niedźwiedzie polarne. My od kilku pokoleń doświadczamy tych zmian - mówi w rozmowie z WP bohaterka filmu Maatali Okalik.
18.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 10:51
Karolina Stankiewicz: Dorastałaś w lądowej części Kanady. Dlaczego zdecydowałaś się powrócić na teren strefy polarnej, skąd pochodzi twoja rodzina?
Maatali Okalik: W tej chwili mieszkam w Grenlandii. Zdecydowałam się przyjechać tu na studia, bo zrozumiałam, że nie muszę wyjeżdżać poza Arktykę, by kontynuować edukację. Natomiast niestety musiałam opuścić Kanadę, bo to jedyny kraj obejmujący Arktykę, który nie ma uniwersytetu w strefie podbiegunowej. Moi kanadyjscy rodacy nie mogą zrozumieć, że nie chciałam zostać w Kanadzie, by studiować, a zamiast tego przyjechałam na Grenlandię. A powód, dla którego chcę tu mieszkać, to ciągły kontakt z naturą, inuicki język, który słyszę wszędzie i tradycyjne inuickie jedzenie.
Co było najtrudniejsze po przeprowadzce do Grenlandii?
Chyba to, że niektóre rzeczy, które Kanadyjczycy biorą za coś pewnego, tutaj takie nie jest. Na przykład możliwość pójścia do lekarza. Tylko 12 procent Inuitów ma dostęp do lekarza. Dostęp do czystej pitnej wody też nie jest czymś oczywistym. Brak możliwości recyklingu śmieci – to w ogóle tutaj nie istnieje. W Kanadzie jest oczywistością. Ponadto mamy tu kryzys mieszkaniowy. Wyzwaniem są również zakupy. Kanadyjczycy mieszkają w większości blisko granicy z USA, transport odbywa się tam drogą lądową. Ale my nie jesteśmy połączeni żadnym mostem czy drogą z Kanadą. Możemy tylko latać. W związku z tym gdy sprowadzamy produkty do naszych sklepów, musimy pokryć koszty paliwa. Więc choć część Arktyki należy do Kanady, ceny jedzenia są tam horrendalnie wysokie.
Jak wygląda zwykłe, codzienne życie na kole podbiegunowym?
Na co dzień chodzę na uczelnię, studiuję, spotykam się z profesorami i innymi studentami. Ale gdy mam wolne, chodzę na polowania, łowię, śpię pod namiotem. My, Inuici, mamy silne więzi społeczne. Często się spotykamy, wychowujemy nasze dzieci jako wspólnota. Ale są tu też łowcy, którzy polują na pełen etat i dzięki temu dostarczają nam jedzenie. Jesteśmy społecznością, która jest mocno związana ze środowiskiem. Dbamy o nie, bo bez niego nie przetrwalibyśmy.
Na ratunek Arktyce | W niedzielę 15 listopada o 21:00 | National Geographic Polska
Dlaczego zgodziłaś się wystąpić w filmie?
National Geographic zgłosiło się do mnie, gdy byłam przewodniczącą Narodowej Rady Młodzieżowej Inuitów. Kręcili już wtedy ten film od dwóch lat. Reżyser Scott Ressler powiedział, że będzie to tradycyjny dokument przyrodniczy z naturą w roli głównej. Ale gdy zaczęli do nas przyjeżdżać, zrozumieli, że to ludzie powinni być głównym tematem tego filmu. Zainteresowali się mną, bo byłam aktywna w dyskusji podczas Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu. Mówiłam o tym, że wiedza tradycyjnych ludów, na przykład inuickich, powinna być wykorzystywana w praktyce. Początkowo twórcy filmu chcieli zrobić wywiad tylko ze mną, ale namówiłam ich, by porozmawiali też z innymi mieszkańcami Arktyki. Bo to ich historia miała zostać opowiedziana.
Czy podoba ci się efekt?
Jestem bardzo dumna z filmu. Porusza wiele problemów, jak kolonizacja, ale też daje przestrzeń, by Inuici z różnych części Arktyki mogli się wypowiedzieć. Cieszę się, że wzięłam w tym udział.
Jesteście jednymi z pierwszych ludzi na świecie, którzy w wyraźny sposób w codziennym życiu doświadczają efektów zmian klimatycznych.
Tak. Podczas Konferencji Narodów Zjednoczonych mówiłam, że nie chodzi tylko o niedźwiedzie polarne. My od kilku pokoleń doświadczamy tych zmian. Myślę, że całkiem nieźle się do tych zmian zaadaptowaliśmy. Zmniejszenie populacji zwierząt, topnienie lodowca – to wszystko wpłynęło na polowanie, które jest podstawą naszego przetrwania i bezpieczeństwa. Widziałam na własne oczy całe społeczności, które musiały przenieść się w zupełnie inne miejsce, zbudować wszystko od nowa, bo tam, gdzie mieszkali do tej pory, zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Albo teren zaczął tonąć, albo z gór schodziły lawiny. Wyobrażasz sobie całą osadę, która musi zaczynać wszystko od nowa w zupełnie nowym miejscu?
Nie potrafię sobie wyobrazić trudności, z jakimi trzeba się wtedy zmierzyć. Ale chyba niestety są tacy, którzy czerpią zyski z topnienia lodowców.
Tak, topniejące lodowce to szansa dla korporacji, by zacząć odwierty w Arktyce i wydobywanie ropy. Takie działania mają ogromny, negatywny wpływ na nasze życie, a zmagamy się już z tak wieloma problemami.
Jakie kroki powinny zostać podjęte najpierw, by poprawić jakość waszego życia, byście byli bezpieczniejsi?
Chciałabym, żeby istniała łatwa odpowiedź na to pytanie. Bardzo ważne jest, by wiele z tych problemów zostało rozwiązanych jak najszybciej. Ale chyba przede wszystkim podstawowe prawa człowieka powinny być przestrzegane. A odpowiedzialność leży po stronie tych państw, które nas skolonizowały. Ja muszę mieć możliwość życia na tym samym poziomie, co inni Kanadyjczycy. Mieszkańcy Alaski muszą mieć możliwość życia na tym samym poziomie, co inni Amerykanie. Grenlandczycy muszą mieć możliwość życia na takim samym poziomie, co inni Duńczycy, a mieszkańcy Czukotki, co inni Rosjanie. Dopiero wtedy będziemy mogli troszczyć się o inne sprawy, kiedy będziemy mieć podstawowe prawa człowieka. To niestety nie jest w interesie mojego państwa. A ja nie mogę uwierzyć, że muszę o tym rozmawiać.
Co w takim razie my, jako zwykli mieszkańcy Europy, możemy zrobić, by wam pomóc?
Przede wszystkim otworzyć serca i głowy na to, kim jesteśmy, gdzie mieszkamy i jakie mamy nadzieje i marzenia. To pierwszy krok. Kiedy jako obywatele świata poświęcimy czas, by zrozumieć siebie nawzajem, zamiast ufać stereotypom, w ten sposób staniemy się silniejsi jako jedność. Bo tym właśnie jesteśmy tak naprawdę. Te linie na mapie to tylko polityka. Wszyscy żyjemy na tej planecie razem. To duże uproszczenie, ale wiem, że jeśli dowiemy się czegoś o sobie nawzajem, to będziemy silniejsi niż wcześniej. Ja dowiedziałam się dziś o protestach kobiet w waszym kraju. Czuję się lepiej z tą wiedzą i nadzieją, że w jakiś sposób mogę was wspierać. Myślę, że to od tego się wszystko zaczyna.
W jednej ze scen filmu dajesz popis inuickiego śpiewu gardłowego. To robi niesamowite wrażenie. Czy możesz opowiedzieć o tej tradycji?
Jestem bardzo szczęśliwa, że się tego nauczyłam. Ten śpiew to część naszej kultury, naszego języka i sztuki. Zgodnie z tradycją, gdy mężczyźni szli na polowanie, kobiety zostawały w osadzie i zajmowały się dziećmi. Ale czasem polowanie trwało bardzo długo. Myśliwi musieli stać na lodowcu przez kilka dni, czekając na pojawienie się foki. Kobiety w obozach wspierały ich mentalnie. Też musiały wykazać się dużą cierpliwością. By zabić czas, wymyśliły śpiewanie gardłowe. To nie tylko muzyka, lecz także zabawa. Zawody polegają na tym, że jedna z kobiet wydaje z siebie dźwięki naśladujące przyrodę (więc piosenki nazywają się "rzeka" albo "komar"), a druga musi po niej powtarzać te dźwięki. Kobiety stoją naprzeciw siebie, śpiewając i ta, która zaśmieje się pierwsza, przegrywa.
Brzmi jak niezła zabawa.
I tak jest! Niestety katoliccy księża, którzy przybywali na misje na Arktykę, uznali, że to śpiew szamański. Dlatego był zakazany przez dziesięciolecia. Ale od 20 lat znów jest praktykowany. Bardzo się cieszę, że ta część naszej kultury przetrwała. To młodzi ludzie upomnieli się o tę tradycję.