"Miłość..." jak przygoda

Renata Dąbkowska, kiedyś głos zespołu Sixteen, karierę wokalistki solowej łączy z prowadzeniem emitowanego w Polsacie programu "Miłość od pierwszego wejrzenia".
Jan Skaradziński: Chciałbym zacząć od uściślenia, z kim rozmawiam - wokalistką dodatkowo prowadzącą program telewizyjny, czy też prezenterką czasem śpiewającą?
Renata Dąbkowska: Rozmawiasz z tą pierwszą osobą. Czuję się wokalistką, realizuję się najpełniej wtedy, gdy śpiewam. Natomiast prowadzenie "Miłości od pierwszego wejrzenia" traktuję jak przygodę, ciekawe doświadczenie. Ale może się tak zdarzyć - bo na rynku muzycznym jest coraz ciaśniej - że praca w telewizji stanie się moim zajęciem pierwszoplanowym. W każdym razie tego nie wykluczam. Zwłaszcza, że już ją polubiłam.
J.S.: Co ci się podoba w niej najbardziej?
R.D.: Kontakt z ludźmi. Choć finanse też mają swoje znaczenie.
J.S.: W jaki sposób trafiłaś do "Miłości od pierwszego wejrzenia"?
R.D.: Po prostu zaproszono mnie na casting, na który poszłam kompletnie nie będąc przekonana, czy w ogóle chcę wygrać. Propozycja prowadzenia programu stanowiła dla mnie totalną niespodziankę - zresztą dopiero później dowiedziałam się, że od początku byłam jedną z głównych kandydatek. Ale producentom zależało na dziewczynie dynamicznej, więc w "Miłości..." mogę być sobą. To mnie ostatecznie przekonało.
J.S.: Wiadomo, że między śpiewaniem a prowadzeniem programu są różnice. Ale czy tym różnicom towarzyszą jakieś podobieństwa?
R.D.: Towarzyszą. Przecież w programie też jestem na scenie. Też jestem - w tym wypadku z Jarkiem Budnikiem - jej współgospodarzem. Też ode mnie dużo zależy. Ale w "Miłości od pierwszego wejrzenia" głównymi bohaterami są jednak uczestnicy - i tak już dochodzimy do różnic...
J.S.: Na swojej pierwszej solowej płycie "Jedna na cały świat" nie odeszłaś od stylu Sixteen. To zamierzone, czy... samo tak wyszło?
R.D.: To nie było zamierzone. Zresztą "Jedna na cały świat" początkowo miała być drugą płytą Sixteen. Jednak mimo wszystko nie do końca zgodzę się z opinią, że to taka kontynuacja w prostej linii. Nie ma ducha muzyki Jarka Pruszkowskiego, nie ma tekstów Olgi Pruszkowskiej. Niedawno zaczęłam pracę nad nową płytą, i już nie zastanawiam się, czy to będzie kontynuacja poprzednich, czy nie. Ważne jest dla mnie to, żebym była z niej zadowolona.
J.S.: Dlaczego sięgnęłaś po teksty Beaty Kozidrak?
R.D.: Teksty Beaty są mi bliskie ze względu na ich kobiecość, nastrój. Beata bardzo wczuła się w moją sytuację, mimo że wtedy porozumiewałyśmy się wyłącznie przez telefon.
J.S.: Czy Sixteen to dla ciebie już przeszłość? Pytam również w aspekcie religijnym (poza Renatą członkowie Sixteen, a dziś Seventeen, tworzyli grupę religijną o cechach sekty- przyp. JSK). Innymi słowy - czy już wyzwoliłaś się z tamtego koszmaru?
R.D.: Ja sama wyzwoliłam się, ale przecież zostało mi Zuzia, moja córka (Grzegorza Klotza, dziś wokalista Seventeen - przyp. JSK). Gdyby jej nie było, mogłabym o tym wszystkim zapomnieć albo robić sobie żarty. A tak cały czas jestem czujna i obserwuję ją z pewnym niepokojem. Jednak z drugiej strony, zawodowej, Sixteen to też kawałek mojej historii - niecodziennej, więc pod pewnym względem wspaniałej.
J.S.: Jak sądzisz, co przyniosło ci największą popularność - Sixteen, śpiewanie pod własnym nazwiskiem czy prowadzenie "Miłości od pierwszego wejrzenia"?
R.D.: Stanowczo Sixteen. Do dziś publiczność na koncertach domaga się takich piosenek, jak "Twoja lawa" czy "Obudź we mnie Wenus". Może dlatego, że one żyją dłużej od moich solowych numerów? Ale z mojej solowej płyty ludzie też lubią piosenki, takie jak "Jedna na cały świat" i "Czasami (zbiera się na burzę)".

"Miłość..." jak przygoda

30.03.2000 02:00

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)