Trwa ładowanie...
d3h2oq6
16-07-2010 17:25

Miłosno - taneczna megaproduckcja

d3h2oq6
d3h2oq6

W parze z popularnością pewnych rzeczy nieodzownie idzie moda na to. Tak stało się w przypadku szaleństwa polskiego społeczeństwa na punkcie tańca. Kiedy w 2005 roku komercyjna stacja telewizyjna TVN wyemitowała pierwszy odcinek „Tańca z gwiazdami”, ludzie po prostu oszaleli.

Od tego momentu, w każdą niedzielę, miliony widzów zasiadało przez swoimi telewizorami, aby podziwiać słynnych aktorów, muzyków, sportowców i dziennikarzy, którzy w pocie czoła konkurowali ze sobą w różnych odmianach tańca. Do obecnych czasów TVN zrealizował dziewięć edycji tego rozrywkowego show (na dniach rozpocznie się dziesiąta). Żeby jeszcze bardziej spotęgować szał scenicznych wygibasów, kanał podjął się produkcji „You can dance”, gdzie młodzi ludzie tańcem zdobywają Broadway. Grupa ITI postanowiła wykorzystać ogromną popularność obu programów, stworzyli ich filmowe połączenie, które w efekcie dało „Kochaj i tańcz” (dystrybutor TIM Film Studio).

O tvnowskiej produkcji słyszeli chyba wszyscy. Na każdym kroku o niej mówiono, reklamowano, a przede wszystkim zachwalano. I to się opłaciło, gdyż tylko w ciągu pierwszych dni projekcji, film zarobił bagatela sześć milionów złotych (przy budżecie 5,5 miliona). Takiego sukcesu w polskiej kinematografii nie było od lat i trudno będzie komuś zbliżyć się do tego wyniku. Ja podarowałem sobie marcową premierę „Kochaj i tańcz”, głównie przez przerażające mnie kinowe tłumy widzów i spokojnie poczekałem na wydanie DVD.

Scenariusz do „Kochaj i tańcz” napisał Maciej Kowalski (bliżej znany z roli Franka w „Lokatorach”), zdjęcia i muzyka są rodzimej produkcji, ale nad całością, zwłaszcza reżyserską częścią, czuwał Bruce Paramore. Pochodzący ze Szwajcarii twórca przez wiele lat realizował wideoklipy, filmy reklamowe i krótkometrażowe. Polski film jest jego debiutem reżyserskim. Powierzenie Brucowi tak odpowiedzialnego stanowiska, zważywszy na jego znikome doświadczenie z dużym ekranem, było dość ryzykowne, jednak finalnie okazało się strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Scena „Kochaj i tańcz” to zderzenie młodości z profesjonalizmem aktorskim. Obok Mateusza Damięckiego zobaczymy Izę Miko, dla której hollywoodzka Fabryka Snów stała się nauczycielem sztuki scenicznej. Tłem stali się wielcy polskiego kina: Rafał Królikowski, Katarzyna Figura, Krzysztof Globisz, Katarzyna Herman.

d3h2oq6

Historia polskiego megawidowiska to lustrzane odbicie sztampowego pomysłu setek amerykańskich produkcji. Wojtek (Damięcki) to prosty chłopak, pracujący w rodzinnej firmie budowlanej. Jego marzeniem jest taniec i w nim widzi swoją przyszłość. Niestety wybór pomiędzy obowiązkami, a przyjemnościami nie będzie prosty. Hania (Miko) idzie w troszkę innym kierunku. Chce zostać dziennikarką, spotykać znanych ludzi i pisać o ich życiu. Zatrudniona w redakcji przyjaciela swojego narzeczonego, otrzymuje pierwsze zlecenie. Ma napisać artykuł o tańcu oraz Janie Kettlerze - genialnym polskim artyście, który powraca do ojczyzny, by znaleźć parę utalentowanych tancerzy. Jak można łatwo zgadnąć, drogi Wojtka i Hani skrzyżują się. Wprowadza to wiele urozmaicenia, a zarazem zamieszania w ich dotychczasowym życiu. Dodatkowe emocje budzi fakt, że obiekt pierwszego wywiadu dziewczyny okaże się jej nigdy nie poznanym ojcem.

Przypuszczałem, że „Kochaj i tańcz” będzie kolejnym rozreklamowanym, jak „Lejdis”, czy „To nie tak jak myślisz, kotku”, bublem polskiego kina. Doświadczony wieloma takimi sytuacjami przygotowałem się na najgorsze. W pierwszej kolejności przerastała mnie długość produkcji. Dwie godziny tańca i kochania przypomina bardziej Bollywood, które tak naprawdę toleruję, a nie uwielbiam. Ale muszę przyznać, że te 120 minut, okazało się w sam raz na opowiedzenie tej historii. Akcja jest przejrzysta, sensowna, pozbawiona nudnych przeciągnięć. „Kochaj i tańcz” to twór dla wszystkich, bez jakichkolwiek ograniczeń wiekowych. To przykład ciekawego kina familijnego, które doskonale obroniło się przed atakiem przekleństw i golizn, powszechnie stosowanych w polskich produkcjach.

Ciekawe układy taneczne, barwni bohaterowie, odpowiednia doza delikatnego humoru mogą się podobać. Chwilami można odczuć, że w „Kochaj i tańcz” brakuje tego czegoś, ostrego pazura, wyczuwalnego bardzo dobrze w kinie z metką USA. Chociaż mamy amerykański akcent w postaci Izy Miko, tylko ona jakoś tu nie pasuje.

Bruce Parramore zrobił interesujący film, który w kategorii rodzinnego kina rozrywkowego plasuje się bardzo wysoko. To pierwszy na taką skalę polski filmowy muzyczny projekt, który zasługuje na szczere polecenie. Brak mu może oryginalności, naiwność bohaterów wraz z ich zachowaniami bywają pospolite, a treść przypomina operę mydlaną, ale i tak jest bardzo dobrze.

„Kochaj i tańcz” to kino dla mas, chętnych znalezienia w polskich filmach czegoś nowego. To opowieść o tańcu i muzyce, której nawet mocno banalna historia miłosna, nie zniszczyła.

d3h2oq6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3h2oq6