Jego dokonania przewyższają osiągnięcia wielu gwiazd alpinizmu. To jednak "tylko" Szerpa. Wspina się, bo musi zapewnić byt swojej rodzinie. O tym niezwykłym człowieku i wyprawie na Kumbhakarnę, świętą górę Szerpów, opowiada film Elizy Kubarskiej "Ściana cieni".
Artur Zaborski: Jakie osiągnięcie ma na koncie bohater pani filmu, Szerpa Nada?
Eliza Kubarska: Dziewięć razy stanął na szczycie Everestu, dwa razy na szczycie Kanczendzongi, która jest drugim co do wysokości ośmiotysięcznikiem w Himalajach - w skali trudności klasyfikuje się jako drugi po K2. Był też na Czo Oju.
Imponujące.
Robi to piorunujące wrażenie, zwłaszcza w zderzeniu z warunkami, w jakich ten człowiek żyje. Widać jak na dłoni, że te sukcesy w żaden sposób nie zmieniają jego życia - nadal żyje ubogo i nie ma pieniędzy, żeby wykształcić swojego syna, marzącego o studiach medycznych. Oczywiście, nie zawsze ten, kto ma wybitne osiągnięcia, jest bardzo zamożny.
Ale w większości krajów na świecie zdobycie Everestu, mimo że uczyniło to już kilka tysięcy osób, wśród ludzi z Zachodu ma duży wpływ na karierę. Wspinacze potrafią wiele zbudować na takim sukcesie. Stają się osobami publicznymi, sprzedają książki, pozyskują sponsorów, są aktywni i obecni w mediach. A w przypadku Nady i wielu innych Szerpów nie zmienia to nic.
Szerpowie są świadomi tej dysproporcji?
Powoli nabierają świadomości, tak jak i lokalni górale w innych krajach. Duży wpływ ma na to rozwój mediów społecznościowych. Wcześniej do takich informacji po prostu nie mieli dostępu. Kolejnym przełomem był wypadek, który wydarzył się na Evereście - w 2014 roku zginęło kilkunastu Szerpów, którzy zawieszali liny poręczowe na drodze podejściowej do pierwszego obozu.
Tę trasę zawsze trzeba pokonać, a czarną robotę, czyli zawieszanie lin, wykonują oczywiście Szerpowie.
Nie można korzystać z raz wytyczonej trasy?
Każdego roku trzeba to robić na nowo, bo znajduje się tam lodowiec, którego struktura bardzo szybko się zmienia. Potrafi znienacka się zawalić. Po wspomnianej tragedii wyszło na jaw, że Szerpowie nie są ubezpieczeni. Kiedy któryś z nich zginie, jego rodzina zostaje z niczym.
Traci jedynego żywiciela - ojca, męża, syna - i pozostaje bez wynagrodzenia finansowego. Po tym wypadku Szerpowie po raz pierwszy, bardzo solidarnie, co zrobiło na mnie ogromne wrażenie, połączyli się i zastrajkowali, choć pracowali dla różnych agencji.
Strajk przyniósł efekty?
W tamtym roku żadnemu zespołowi nie udało się zdobyć szczytu, co widoczne jest w statystykach. Po blisko stu latach, kiedy w Szerpach narastała złość z powodu warunków, w jakich pracują, wreszcie coś się zmieniło - teraz mają ubezpieczenia, czują się bezpieczniej.
W mediach też zrobiło się o nich głośno. Zimowe zdobycie K2 relacjonowano na całym świecie.
Tak, ale to nie strajk Szerpów był tego przyczyną. To po prostu niesamowite osiągnięcie, którego nie dało się przemilczeć. Pierwszego zdobycia ośmiotysięcznika zimą dokonali Polacy w roku 1980 i od tego czasu próbowano ten wyczyn powielać. W końcu do zdobycia pozostała tylko jedna góra, K2.
Od wielu lat, rokrocznie, najlepsi himalaiści z całego świata organizowali wyprawy i próbowali, bezskutecznie, zdobyć ją zimą. I nagle, w 2021 roku, w połowie stycznia szczyt zdobywa dziesięć osób z Nepalu, w tym dziewięciu Szerpów razem solidarnym gestem. Gdy dowiedziałam się, że weszli, jeszcze nie wiwatowałam. Dopiero kiedy usłyszałam, że wszyscy są w bazie, bo to tak naprawdę jest koniec wyprawy, ogarnęła mnie radość. Dla mnie miało to wielkie i symboliczne znaczenie, że to właśnie ci ludzie, tubylcy, dokonali takiego przełomu. To była ostatnia, ośmiotysięczna, niezdobyta zimą góra.
Radość była faktycznie wielka, ale krytycy też bardzo szybko się znaleźli.
Pojawiła się dyskusja na temat stylu, w jakim tego dokonano - dziewięć osób było zaopatrzonych w tlen. Ale jeden z nepalskich wspinaczy - Nirmal Purja (ten sam, który w 2019 zdobył wszystkie 14 ośmiotysięczników w kilka miesięcy), wszedł bez tlenu.
Przełomu w sporcie, zwłaszcza we wspinaczce często dokonuje się najpierw w jakimkolwiek stylu. Tak było zawsze. Górskie ściany najpierw zdobywano metodą hakową: hak zabijano w ścianę, podciągano się na nim przy użyciu drabinek. Dopiero kolejne zespoły, często po wielu latach, dokonywały wejścia w sposób klasyczny, czyli przy użyciu siły i techniki swojego ciała, a sprzęt alpinistyczny używany jest wtedy już tylko do asekuracji.
To naturalny proces. Nic nie stoi na przeszkodzie (poza tym co było zawsze, czyli trudności samej góry), aby teraz zdobyć K2 bez dodatkowego tlenu całego zespołu.
.
Mam wrażenie, że po tym osiągnięciu Szerpowie zaczęli być rozpatrywani w kategoriach pełnoprawnych wspinaczy, wcześniej patrzono na nich jak na eskortę wspomagającą "prawdziwych" himalaistów. Pani film uświadomił mi jednak, że to błędne myślenie, bo Szerpowie niekoniecznie czują się wyzyskiwani.
Popularyzacja wspinaczki przełożyła się na życie Szerpów bardzo mocno - to dzięki niej w ogóle mają pracę. Ojciec naszego bohatera miał stado jaków. Handlował z Tybetańczykami - sprzedawał skóry, mleko i mięso. Ale rynek bardzo się zmienił - nikt nie kupuje już skóry jaków, tylko tanie ubrania z polaru w Chinach. Tak samo jest z dywanami, których tkaniem zajmuje się żona Nady. Dzisiaj często jedyną możliwością zarobku jest dla nich udział w wyprawach.
Nazywam to symbiozą, ale jest wiele czynników, które trzeba poprawić. W pewnym sensie obowiązujący układ jest pokłosiem kolonializmu. Najchętniej w ogóle o tych ludziach nie mówimy, trochę ich ukrywamy, bo być może wzmianki o nich mogłyby umniejszyć nasze osiągnięcia, gdy ujawniłyby, jak wielką pracę wykonują Szerpowie.
Pani pokazała wyprawę na Kumbhakarnę, która stanowi wyzwanie alpinistyczne, a dla lokalnych górali dodatkowo wyzwanie rzucone bogom.
Szerpowie są wyznawcami buddyzmu tybetańskiego. Kiedy planowałam film, podejrzewałam, że do całego trudu wspinaczkowego dochodzi u nich jeszcze konflikt związany z wiarą.
Chciałam znaleźć górę, która wciąż jest święta - kiedyś taki był Mount Everest, ale zadeptany zeświecczył się. Wybrałam wschodni Nepal, okolice Kanczendzongi - w środowisku wspinaczy krążyły opowieści, że nie wolno wejść na szczyt, trzeba zatrzymać się kilka kroków od niego, właśnie ze względu na wierzenia.
Kiedy tam pojechałam, okazało się, że Kanczendzonga owszem, jest święta, ale jedynie od strony Indii, gdzie wyprawy na nią są zakazane, nie ma możliwości otrzymania pozwolenia, ale w Nepalu już nie. Szerpowie powiedzieli mi, że u nich świętą górą jest wciąż Kumbhakarna.
Góra robi wrażenie?
Kiedy zobaczyłam północną ścianę Kumbhakarny, ugięły się pode mną nogi. Od razu skojarzyłam, że ją znam, tyle że jako Jannu, czyli jedno z najtrudniejszych wyzwań alpinistycznych. Północną ścianę zdobyto tylko raz, piętnaście lat temu, w stylu dosłownie oblężniczym. Pracowało na to dziesięciu mężczyzn z trzema tysiącami metrów liny.
I mimo to zdecydowała się pani kręcić!?
Byłam już wtedy w wiosce Szerpów, zaprzyjaźniłam się z nimi, złapaliśmy dobry kontakt. Opowiedziałam im o swoim pomyśle na film, nakręcony z ich punktu widzenia. Bardzo im się spodobał. Nada był wtedy naprawdę sfrustrowany i widział w filmie jakąś szansę na to, żeby dojść do głosu.
Docenił, że ktoś postanowił go zapytać, co o tym wszystkim myśli, co zdarzało się bardzo rzadko. Kiedy zaczęłam szukać informacji do filmu w sieci, zupełnym przypadkiem natrafiłam na dwoje alpinistów z Rosji, zdobywców Piolet d’Or - Złotego Czekana, Oscara w świecie alpinistycznym, których marzeniem było zdobycie Jannu. Napisałam do nich mejla.
Dmitry od razu odpisał, że cały czas chcieliby pojechać - nie zrobili tego przy ostatniej okazji, ponieważ nie zdobyli funduszy na wyprawę. Przypomniałam sobie, że Marcin Tomaszewski też miał w planach wyprawę na Jannu. Wiedziałam, że szuka mocnego zespołu. Zaproponowałam, żebyśmy połączyli siły. Zespół miał wspierać Nada, specjalista od tego regionu, a ja planowałam wszystko sfilmować.
Na miejscu poczuliście boską obecność?
Czuliśmy, że cały czas ktoś rzuca nam kłody pod nogi, utrudniając zdobycie góry. Wydarzyło się coś, co nie miało prawa się wydarzyć - kiedy wylądowaliśmy w wiosce, okazało się, że wystąpiły ogromne opady, niespotykane o tej porze roku.
Dosłownie zasypał nas śnieg, a Himalaje zimą charakteryzują się tym, że ilość opadów jest znikoma. Nikt nie spodziewał się, że pierwszym problemem będzie uwięzienie w wiosce za sprawą śniegu. Nie mogliśmy się z niej wydostać, co miało dalekosiężne skutki - już na samym początku straciliśmy bardzo dużo czasu.
Jak na te znaki reagowali Szerpowie?
Dla nich góry to królestwo bóstw. Szerpowie mają bardzo duży respekt i szacunek wobec przyrody. To, w jaki sposób czytają znaki przez nią wysyłane, zrobiło na mnie duże wrażenie. Podchodzą do nich bardzo poważnie i mają duże doświadczenie - jeżeli ktoś w takim miejscu się urodził, potrafi wiele rzeczy przewidywać. Ich szacunek wynika z potęgi przyrody - nie przetrwaliby wśród niej, gdyby go nie mieli.
Większość z nas mieszka w miastach, gdzie nieczęsto planujemy dzień ze względu na pogodę, jesteśmy wobec przyrody dość aroganccy. Dlatego gdy przychodzi sytuacja, jaką mamy teraz z koronawirusem, wszyscy są zdziwieni, że wymyka się ona spod kontroli. Szokuje nas, że są wydarzenia, które mogą nasze plany zupełnie zakłócić. Od Szerpów na pewno moglibyśmy nauczyć się pokory względem przyrody.
Szerpowie rozumieją, po co przyjezdni chcą zdobywać góry?
Nie ma dialogu między dwiema stronami. Często wynika to z nieznajomości języka. A poza tym na rozmowę po prostu nie ma czasu. Wspinacze nie mają wyjścia, muszą być skupieni na swoim celu, nie mogą się rozpraszać, bo wpływa to na jakość całej ekspedycji.
Ja to rozumiem, sama jeździłam na wyprawy i znam to uczucie. W filmie znalazło się kilka komentarzy Szerpów odnoszących się do działań wspinaczy i mam wrażenie, że nasze motywacje są dla nich nie do końca jasne. W prywatnej rozmowie Nada opowiedział mi, że parę razy zdarzyło mu się uratować komuś życie na wyprawie, a ludzie nawet za to nie podziękowali.
Są sytuacje, w których Nada ocenia któregoś ze swoich klientów jako osobę nienadającą się do ataku szczytowego na Everest, a kiedy mówi jej o tym, bardzo często spotyka się z agresją. Ludzie twierdzą, że to im się należy, że zapłacili, że pewnie to Szerpa jest leniwy i nie chce mu się iść.
To bardzo trudne momenty. Nada musi wtedy dzwonić do kierownika wyprawy, który znajduje się na dole i prosić, aby przekonał klienta, że stanowi zagrożenie, nie tylko dla siebie, ale również dla Nady. Niestety, u podnóża Everestu zdarzają się osoby, które nie potrafią prawidłowo założyć uprzęży. To, że uczą się tego w bazie, jest podobno standardem.
Jak to jest możliwe?
Mount Everest jest przykładem miejsca, w którym komercja sięgnęła bardzo wysokiego poziomu. Jest mnóstwo agencji, które oferują podbój góry, a ich klienci czują się przygotowani kondycyjnie, ale w górach to nie wystarczy.
Tam nie można podejmować decyzji w oparciu o emocje, o złość, że ktoś uniemożliwia nam realizację celu. Profesjonalni alpiniści podejmują ryzyko, nierzadko tracą życie, ale w to nie są szaleńcy, tylko ludzie przygotowani, szacujący pewien stopień tego ryzyka. Trenują, studiują topografię, prognozy pogody, są zaopatrzeni w odpowiedni sprzęt. Dlaczego idą w góry gdzie są gotowi zginąć? - to już zupełnie inny, bardziej skomplikowany temat. Ich podejście do gór na pewno jest inne niż podejście Szerpów.
Kiedy spotykają się dwa światy o różnych priorytetach, zawsze dochodzi do zderzenia.
Film "Ściana cieni" można oglądać w kinach od 26 lutego