Największy w historii sukces polskiego reżysera
Nie było w historii polskiego kina reżysera, który odniósłby taki sukces. Najpierw Oscar za „Idę” dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego, teraz nagroda za najlepszą reżyserię filmu „Zimna wojna” w Cannes. Paweł Pawlikowski potwierdza status najważniejszego współczesnego reżysera znad Wisły.
19.05.2018 | aktual.: 21.05.2018 10:54
Do nagród można mieć różny stosunek. Nawet jeśli zdobyta przez Polaka w Cannes statuetka ma wartość symboliczną, to nie ma lepszego sposobu na promocję polskiej kinematografii. Po otrzymaniu Oscara Paweł Pawlikowski otrzymuje propozycje wyreżyserowania filmu w Hollywood, ale skrupulatnie odmawia. Mówi, że liczy się dla niego autorska wizja kina, zrealizowana przez niego od początku do końca, w której nie trzeba się oglądać na producentów, którzy w Fabryce Snów mają ostatni głos. Mogą zmienić zakończenie, wydźwięk całego filmu, nakazać dokrętki. Pawlikowski do pracy w takim systemie się nie nadaje.
Przy pracy nad „Zimną wojną” Pawlikowski trafił na Ewę Puszczyńską i Łukasza Dzięcioła, producentów, którzy byli z nim na dobre i na złe. Nawet kiedy Pawlikowski zdecydował się usunąć z ostatecznej wersji filmu najdroższą scenę, nie zablokowali jego decyzji. Kiedy przekraczał budżet, robili, co mogli, żeby zdobyć więcej pieniędzy i umożliwić mu stworzenie dzieła totalnego. I taka jest „Zimna wojna”, co potwierdza zdobyta w Cannes nagroda. Pawlikowski właśnie reżyserskim uporem i świadomością używania języka kina, ale przede wszystkim umiejętnością selekcji materiału udowodnił, że jest dziś w czołówce światowych twórców. To autor pełną gębą, ze swoim stylem, ze swoją wrażliwością, ze swoją wizją kina, która nie podporządkowuje się niczemu ani nikomu. Za to właśnie dostał statuetkę dla najlepszego reżysera.
Zobacz także
Ale kino to marzenie zbiorowe. Najlepszy reżyser nie jest w stanie osiągnąć perfekcji bez pomocy oddanych współpracowników. Na Lazurowym Wybrzeżu nazwiska ludzi, z którymi Pawlikowski stworzył „Zimną wojnę”, powtarzały się niemal tak samo często, jak nazwisko reżysera. Przede wszystkim aktorzy - Joanna Kulig i Tomasz Kot byli na ustach wszystkich - dziennikarzy, krytyków filmowych, reżyserów, a nawet największego formatu gwiazd. Julianne Moore napisała o Kulig pean na swoim Twitterze, zaś przewodnicząca canneńskiego jury, Cate Blanchett, pogratulowała jej roli. Jeden z zachodnich dziennikarzy napisał zaś, że gdyby Tomasz Kot urodził się w Wielkiej Brytanii, oglądalibyśmy go w roli Jamesa Bonda. Dyskutowaliśmy w Cannes o tym zdaniu i stwierdziliśmy zgodnie, że nie jest jedynie chwytliwą frazą, wymyślaną na potrzeby ukwiecenia recenzji. Kot udowodnił, że ma warsztat, charyzmę i styl, które pozwoliłyby mu zdobyć licencję na zabijanie.
Nie ulega wątpliwości - dla Kulig i Kota „Zimna wojna” może być trampoliną do wielkich, światowych produkcji. Zwłaszcza, że żadne z nich nie ogranicza się jedynie do Polski. Kulig grała wcześniej u boku Juliette Binoche i Kristen Scott Thomas, a Kot niedawno wystąpił w filmie z brytyjskimi aktorami, z dialogami w języku angielskim. Brytyjczycy nie mogli się go nachwalić. Skromny, utalentowany, o nieprzeciętnej urodzie - nie udawajmy - w Cannes mówi się o nim i w kontekście talentu, i w kontekście „ciacha”. Całkiem zresztą zasadnie, bo cały film Pawlikowskiego jest estetyczny. Wszak to film o miłości, w którym musimy poddać się urokowi zakochania głównych bohaterów. A najlepszy według canneńskiego jury reżyser doskonale wie, jak używać gramatyki kina, żeby widzów zmusić do śledzenia historii bohaterów i podzielenia się z nimi ich stanem. Oglądając „Zimną wojnę”, której akcja dzieje się pół wieku temu, myślałam o moich własnych miłościach i miłostkach. Pawlikowski to na mnie wymusił.
Nagrodę dla najlepszej aktorki w Cannes dostała w 1990 roku Krystyna Janda za „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego. Ten film pokazano z kilkuletnim opóźnieniem. Władza PRL-owska nie pozwoliła mu zaistnieć wcześniej. Dopiero transformacja ustrojowa umożliwiła mu zaistnienie w konkursie. W 1990 roku Krystyna Janda była już w zupełnie innym miejscu, niż w 1981 roku, kiedy film kręcono (ukończono go w 1982 roku, ale premiera odbyła się dopiero w 1989 roku, wcześniej film trafił na półkę). Kto wie, czy dziś ta jedna z największych polskich aktorek nie byłaby gwiazdą Hollywoodu, gdyby nagrodzono ją, a tym samym zwrócono na nią uwagę świata dekadę wcześniej w tej wybitnej kreacji. Przed Joanną Kulig, którą namaszczono na jej następczynię, nie stoją już żadne bariery. Nagroda dla reżysera w Cannes otwiera przed nią drzwi do międzynarodowej kariery. Nie zdziwiłabym się, gdybyśmy za dwa, trzy lata zobaczyli ją w Cannes u boku Moore.
Zobacz także
Gdyby w Cannes przyznawano nagrody za zdjęcia, to nie ma wątpliwości, że ze statuetką wyjechałby również Łukasz Żal, nominowany do Oscara za „Idę”. Sposób opowiadania obrazem czyni z „Zimnej wojny” dzieło absolutnie odstające od reszty konkursowej stawki (jedynie - i to też bardzo ważne - zdjęcia Jolanty Dylewskiej do „Ayki” Siergieja Dworcewoja mogłyby dorównać zdjęciom Żala konceptem i sprawnością). Jest rzeczą pewną, że Żal stanie się naszym towarem eksportowym. Polscy operatorze mają na świecie niezwykłe poważanie (wspomniana Dylewska robi karierę w Hollywood). Wszystko wskazuje na to, że Łukasz Żal zrobi karierę na miarę Janusza Kamińskiego. Byle tylko ten skromny mężczyzna wykorzystał moment i skorzystał z biletu, którym stała się nagroda dla „Zimnej wojny”.
Niewątpliwie jeszcze jedna ważna konsekwencja tryumfu polskiego reżysera nas czeka. Film, który z Lazurowego Wybrzeża wyjeżdża ze statuetką, zawsze cieszy się wzięciem u agentów sprzedaży. Oznacza to, że „Zimna wojna” trafi do dystrybucji we wszelkich zakątkach świata. I dzięki temu świat będzie miał możliwość zakochać się w polskiej kulturze ludowej, z której Paweł Pawlikowski wydobył pełną moc oddziaływania. Dla zagranicznych widzów piosenki wykonywane przez zespół Mazowsze (utwory przygotował Marcin Masecki) stały się muzycznym hitem Cannes. Rozpisywali się o nich krytycy, którzy nie mieli pojęcia, jak oddać je tytułem, więc używali opisów deskrypcyjnych. I tak na przykład piosenka „Dwa serduszka” stała się utworem o wdzięcznym tytule „Ojojoj”. Ale portale internetowe i blogerzy nie próżnowali. Znaleźli wykorzystane w filmie kawałki w serwisach streamingowych i w swoich tekstach wrzucali do nich linki. Dzięki „Zimnej wojnie” polska muzyka ludowa rozbrzmiała pod każdą szerokością geograficzną. Jestem przekonana, że soundtrack trafi tak na iTunes, jak i inne serwisy sprzedające muzykę, a nasze zespoły ludowe zrobią furorę na świecie porównywalną do tych bałkańskich. Dzięki „Zimnej wojnie” o nas usłyszy.