Netflix zmasakrował "Znachora"? Największe zaskoczenie roku

Nowa adaptacja "Znachora" mogła okazać się totalną porażką. Jednak ku zaskoczeniu krytyków Netflix wyszedł obronną ręką z bardzo trudnego zadania. Zaserwował widzom solidny melodramat, który nierzadko w ciekawy sposób stoi w kontrze do tego, co widzieliśmy w kultowej wersji Jerzego Hoffmana.

Jerzy Bińczycki w "Znachorze" z 1981 r., obok Leszka Lichoty z nowej wersji
Jerzy Bińczycki w "Znachorze" z 1981 r., obok Leszka Lichoty z nowej wersji
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

Gdy tylko ogłoszono, że Netflix pokaże trzecią z kolei adaptację "Znachora", słynnej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, nie brakowało prześmiewczych opinii w mediach społecznościowych. Internauci wyciągnęli doskonale znany ciąg zarzutów wobec giganta streamingowego - "pewnie dorzucą czarnoskórą osobę", "będzie ktoś z LGBT+", "zmienią płeć Rafała Wilczura na kobietę" itd. Rzecz jasna nic z tego nie mogło okazać się prawdą, ale, tak czy siak, większość osób nie wierzyła, że nowa wersja "Znachora" może się udać. "Ręce precz od ‘Znachora’" - grzmieli.

To oczywiście wynika z faktu, że druga adaptacja powieści z 1981 r. w reżyserii Jerzego Hoffmana, z Jerzym Bińczyckim w roli głównej, do dziś jest jednym z ukochanych filmów Polaków. Netflix porwał się na wyjątkowo duże ryzyko i nieoczekiwanie nie rozczarował. Nawet udała mu się całkiem niezła sztuka, bo przypomniał nam, że melodramat ze swoimi wszystkimi zwrotami akcji i cudownymi zbiegami okoliczności rodem z telenoweli wciąż potrafi tu i ówdzie efektywnie zagrać ma emocjach.

Zobacz: zwiastun "Znachor"

Z racji, że te porównania są nieodzowne, od samego początku można zauważyć, że w nowej adaptacji "Znachora" w reżyserii Michała Gazdy akcenty są tak radykalnie poprzesuwane w stosunku do poprzednika, że wręcz fascynująco wyłapuje się wszystkie różnice między filmami. A tych jest multum, więc można byłoby wymieniać niemal w nieskończoność. Zakładam, że w paru miejscach widzowie złapią się za głowę.

Pierwszy przykład z brzegu. Gdzie u Hoffmana postać żony profesora Rafała Wilczura (Leszek Lichota) była nieobecna i główną sekwencją prologu była scena picia wódki w barze, to u Gazdy wszystko jest inaczej - poznajemy niewierną partnerkę bohatera i mamy mocno rozbudowany wątek z doktorem Dobranieckim. O libacji możecie zapomnieć. Mija trochę czasu, zanim Wilczur staje się Antonim Kosibą.

Gdy akcja w końcu przenosi się na wieś, dużym zaskoczeniem dla wielu widzów (jeśli nie szokiem) może być fakt, że Wilczur/Kosiba jest mniej eksponowany niż u Hoffmana. Choć kościec historii o włóczędze, który nagle zostaje wiejskim znachorem, pozostał ten sam, to jednak nie da się ukryć, że często pierwsze skrzypce w filmie gra Marysia Wilczurówna. Czy będzie to wypadek w lesie, czy nielegalna operacja Kosiby, Marysia zawsze gdzieś się kręci, mając duży wpływ na rozwój fabuły.

Ignacy Liss jako hrabia Czyński i Maria Kowalska jako Marysia Wilczurówna
Ignacy Liss jako hrabia Czyński i Maria Kowalska jako Marysia Wilczurówna© fot. mat. pras.

W przeciwieństwie do Anny Dymnej z filmu z 1981 r., Marysia w wykonaniu Marii Kowalskiej to bardzo wygadana i zaradna dziewczyna, która przejmuje się losem robotników z tartaku i zasuwa w karczmie u Żyda, by zarobić na studia medyczne. Ewidentnie została napisana w kluczu feministycznym. To akurat jest zgodne z założeniami Netfliksa, ale wiemy, że nie zawsze wychodzi mu to na dobre (patrzcie "Pan samochodzik i templariusze"). Odnoszę jednak wrażenie, że w przypadku "Znachora" nie była to zła decyzja - Marysia jest o wiele ciekawsza pod kątem dramaturgicznym od swojej poprzedniczki, choć mogłaby być mniej wyidealizowana.

Tak pomyślana Marysia sprawia przede wszystkim, że Kosiba na jej tle wydaje się wręcz letargiczny. To skała, którą trudno gdziekolwiek przenieść, ale to akurat uznaję za pozytyw, bo granie na kontrastach zawsze ma sens. Lichota rozsądnie oderwał swoją kreację od roli Bińczyckiego - jest bardziej stonowany i melancholijny. Dzięki temu widz jest w stanie uwierzyć, że jego Kosiba to człowiek pogodzony z losem. Nie pamięta niczego i nic na to nie poradzi. Aktor bardzo ładnie to wszystko wyciągnął na wierzch. Tutaj producenci dokonali niemal niemożliwej sztuki, bo postawili na aktora, który bez żadnego problemu udźwignął ciężar zagrania jednej z najsłynniejszych postaci w historii polskiej literatury i kinematografii.

Trzeba koniecznie podkreślić, że "Znachor" Netfliksa to kino pomyślane w nowoczesny sposób. Wątek relacji bohaterki z hrabią Czyńskim to właściwie współczesna komedia romantyczna. Sceny z łamaniem kości czy wypadkiem motocyklu uderzają swoją dynamiczną realizacją. Ba, w ramach pikanterii dodano nawet sceny seksu.

Formalnie film prezentuje się ładnie - mamy często szerokie kadry, tonacja kolorystyczna jest dość żywa. Widać, że Netflix włożył sporo pieniędzy w projekt, bo zarówno scenografia, jak i kostiumy nie rażą sztucznością charakterystyczną dla polskich filmów osadzonych w przeszłości. Warszawa okresu międzywojennego wygląda nieźle, choć można przyczepić się do trochę zbyt pocztówkowych Radoliszek.

"Znachora" ogląda się generalnie nieźle, ale nie brakuje zgrzytów. Nie jestem zupełnie przekonany do wątku z Zosią (Anna Szymańczyk), której relacja z Wilczurem/Kosibą jest za bardzo przecukrzona. Końcowe sceny w sądzie pozostawiają trochę do życzenia - choć są zrealizowane z werwą, brakuje im tego emocjonalnego uderzenia, jakie wszyscy Polacy znają z wersji Hoffmana. Można przyczepić się też do czasu trwania - nowy "Znachor" jest dłuższy zaledwie o 12 minut od dzieła Hoffmana, ale częściej wytraca tempo.

Można spokojnie stwierdzić, że niemożliwością jest, aby netfliksowy "Znachor" wyparł poprzednią adaptację. Dla wielu tamten film wciąż pozostanie świętością. Jestem jednak za tym, by częściej odświeżano konwencje, które dla młodszych generacji mogą być "krindżowe". Wbrew pozorom da się wyłuskać jeszcze z tak staroświeckich historii trochę życia.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

Gośćmi najnowszego odcinka "Clickbaitu" są Kamila Urzędowska (pięknie malowana Jagna z "Chłopów") oraz Jan Kidawa-Błoński (reżyser sequela kultowej "Różyczki"). Na tapet wzięliśmy też: "Kosa", "Horror Story", "Imago", "Freestyle", "Święto ognia""Tyle co nic", czyli najciekawsze filmy 48. festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
znachorfilmnetflix
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (382)