''Nie ma mocnych'': Andrzej Wasilewicz przerwał milczenie
Miał talent, urodę i urok twardziela – porównywano go do słynnego Janosika, czyli Marka Perepeczki, a nawet do samego Marlona Brando. Popularność zdobył dzięki roli Zenka Adamca, absztyfikanta, a później męża Ani Pawlakówny, w „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”.
Miał talent, urodę i urok twardziela – porównywano go do słynnego Janosika, czyli Marka Perepeczki, a nawet do samego Marlona Brando. Popularność zdobył dzięki roli Zenka Adamca, absztyfikanta, a później męża Ani Pawlakówny, w „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”.
Kobiety za nim szalały, krytyka traktowała go nader łaskawie * i spodziewano się, że kariera Andrzeja Wasilewicza błyskawicznie nabierze tempa.* Tymczasem aktor, znajdujący się u szczytu kariery, niespodziewanie porzucił branżę i zniknął z kraju. Słuch o nim zaginął.
Dopiero po wielu latach wyjaśnił, co się z nim działo.
Zbuntowany syn
Wasilewicz, urodzony 10 marca 1951 roku w Białogardzie, nie miał łatwego dzieciństwa. Jego ojciec był zagorzałym komunistą i próbował wpoić dzieciom swoje poglądy polityczne. Był też zagorzałym antykatolikiem – doszło do tego, że matka Andrzeja ochrzciła synka w tajemnicy przed mężem.
Wasilewicz wspominał, że z tatą nigdy nie miał dobrego kontaktu.
- Ojciec pracował dla idei – opowiadał w „Życiu na gorąco”, tłumacząc, dlaczego klepali biedę. Często też ścierał się z rodzicem w kwestiach politycznych. - Po latach płakał, gdy zobaczył, że to ja miałem rację – dodawał.
Studencki debiut
Przez jakiś czas Wasilewicz rozważał karierę sportowca – odnosił sukcesy w judo – ale uznał, że znacznie bardziej ciągnie go na scenę.
Teatrem zafascynował się zresztą jeszcze jako mały chłopiec i chętnie występował w szkolnych przedstawieniach.
Po maturze zdecydował się na warszawską Państwową Wyższą Szkołę Teatralną; tam szybko poznano się na jego talencie. Na ekranie zadebiutował jeszcze jako student – epizodyczną rólką w filmie „Portfel”.
Wspomnienia z planu
Popularność zyskał w 1974 roku, kiedy na ekrany weszła komedia „Nie ma mocnych”. Wasilewicz pracę na planie wspominał bardzo miło, choć, jak dodawał, nie wszyscy członkowie ekipy przypadli mu do gustu.
- Filarem filmu był Pawlak, czyli Wacław Kowalski, człowiek trudny we współpracy – opowiadał w „Życiu na gorąco”.
- Bardzo dobrze za to wspominam Kargula, Władysława Hańczę. Z Anną Dymną, moją filmową żoną, przyjaźnimy się do dzisiaj.
Polski Marlon Brando
Po premierze „Nie ma mocnych” Wasilewicz stał się prawdziwą gwiazdą.
- Ludzie kojarzyli moją twarz – mówił w „Życiu na gorąco”, lecz zaraz potem dodawał: - Nie zawsze wiedzieli skąd.
Panie traciły dla przystojnego aktora głowy, ale on trzymał się na uboczu i nie wdawał się w burzliwe romanse.
- Nie wykorzystywałem powodzenia wśród kobiet, chociaż ktoś powiedział o mnie: polski Marlon Brando – zapewniał.
Stale też się rozwijał – i to nie tylko jako aktor; zaczął pisać teksty, grał i śpiewał, udowadniając, że jest artystą wszechstronnym.
''Wszystko przez Jaruzelskiego''
Był u szczytu sławy, kiedy niespodziewanie zniknął z kraju, pozwalając, by wszyscy o nim zapomnieli.
**- To nie była moja decyzja. Wszystko przez Jaruzelskiego – tłumaczył później w „Życiu na gorąco”.
Okazało się, że jego sytuacja finansowa była dość kiepska, nie miał też mieszkania, a do partii wstępować nie zamierzał.
- Zrobiłem sobie roczny urlop. Wyjechałem zarobić na mieszkanie. Pojechałem do Francji, Niemiec. Potem do USA. Śpiewałem dla Polonii – wspominał.
Myślał nad powrotem do kraju, ale kiedy w 1981 wprowadzono stan wojenny, porzucił ten plan.
- W czasie mojego występu przybiegł ktoś z pokoju telewizyjnego i krzyknął, że w Polsce jest stan wojenny. Koncert się zmienił w manifestację. Wszyscy byli w szoku. Rozdzwoniły się telefony, ale z Polską nie można się było już połączyć – opowiadał „Nowemu Dziennikowi”.
Namierzali go 10 lat
Przez wiele lat nie było wiadomo, co się z nim dzieje.
Do Polski dochodziły słuchy, że jest poważnie chory, a organizatorom Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Komediowych udało się go namierzyć dopiero po 10 latach intensywnych poszukiwań.
- Próbowaliśmy dotrzeć do Zenka różnymi drogami. Udało się to dopiero dzięki pomocy Jerzego Janeczka - mówi Jadwiga Sieniuć, szefowa stowarzyszenia organizującego lubomierski festiwal. - Janeczek, który w filmie grał Witię Pawlaka, przez kilkadziesiąt lat mieszkał w Seattle. To on skontaktował Wasilewicza z nami.
''Byłbym innym człowiekiem''
Co się z nim działo przez te wszystkie lata? Wasilewicz zaczął układać sobie życie na obczyźnie. Studiował reżyserię, a wieczorami szedł do knajpy, gdzie pracował jako barman, by zarobić na utrzymanie rodziny.
- W Ameryce barman odgrywa rolę księdza, psychologa, przyjaciela. Byłem legendą jako barman. Przychodził do mnie syn prezydenta Johna Kennedy'ego. Rozmawialiśmy o życiu – opowiadał w „Życiu na gorąco”.
Potem znowu wrócił do branży. Zaczął reżyserować programy telewizyjne, kręcił filmy o „ciekawych ludziach”, przeprowadzał wywiady. Na duży ekran wrócił dopiero w 1997 roku epizodem w „Szczęśliwego Nowego Jorku”, choć z pewnością nie wszyscy widzowie go rozpoznali.
Dziś twierdzi, że w zasadzie dobrze się stało, że opuścił ojczyznę.
- Jestem zadowolony, bo gdybym został w Polsce, byłbym zupełnie innym człowiekiem – dodał w najnowszym wywiadzie udzielonym "Życiu na gorąco". - Butnym gwiazdorem. (sm/gk)