Nie wpadłem w rutynę
Bogusław Wołoszański został uznany przez czytelników "Polityki" za jedną z największych osobowości telewizyjnych. W tym samym plebiscycie "Sensacje XX wieku" zdobyły tytuł najlepszego programu ubiegłego stulecia. Nie zamierza spocząć na laurach. Ma już następne projekty.
Mirosław Mikulski: Spodziewał się pan takiego werdyktu publiczności?
Bogusław Wołoszański: Absolutnie nie. W głębi serca liczyłem na to, że mój program zostanie dostrzeżony przez widzów, ale nie spodziewałem się, że przyznają mu pierwsze miejsce. To dla mnie naprawdę ogromne zaskoczenie.
M.M.: Nadal pojawia się pan w tej samej skórzanej kurtce, co przed siedemnastu laty?
B.W.: Już nie. Wtedy to była konieczność. Jak ktoś miał takie ubranie, to musiał go używać całymi latami. Teraz jest większy wybór. Kurtka spełniła swoje zadanie i wylądowała w archiwum XX wieku.
M.M.: Ma pan własną receptę na sukces?
B.W.: Nie powiem niczego oryginalnego. Trzeba kochać to, co się robi, praca musi wciągać. W czasie przygotowywania programu należy zapomnieć o wolnym czasie, problemach i zmartwieniach, które są poza studiem. Poza tym, trzeba być rzetelnym. Czyli mieć pasję i wykonywać to jak najlepiej.
M.M.: Skąd pan bierze pomysły?
B.W.: Z tym bywa różnie i nie jestem w stanie odpowiedzieć na to w jednym zdaniu. Pomysły przychodzą mi do głowy podczas lektury książek, rozmów z ludźmi, którzy byli świadkami historii, albo w czasie podróży, kiedy docieram do ciekawych miejsc. To wszystko wywołuje we mnie refleksje, chęć dotarcia do prawdy i dowiedzenie się czegoś więcej. Staram się robić programy dla siebie, o rzeczach, które mnie pasjonują i wciągają. Okazuje się, że widzów również to interesuje.
M.M.: Ostatnio zrealizował pan cykl programów poświęconych bitwom września 1939 roku, wcześniej popłynął pan "Orłem" do Tallina. Trudno rekonstruować wydarzenia historyczne z udziałem dziesiątek statystów?
B.W.: Bardzo trudno. W każdym z programów występowało kilkunastu aktorów i ponad 40 statystów. Pojawiły się takie znakomitości jak Jan Peszek czy Krzysztof Globisz. Czasami trudno było nad wszystkim zapanować. Musieliśmy walczyć z tysiącami problemów i najbardziej zaskakującymi wydarzeniami. Na przykład w czasie kręcenia programu o historycznym rejsie "Orła" wiał silny wiatr i wyjście okrętu w morze trwało aż półtorej godziny. Trudno to było wcześniej przewidzieć. Mieliśmy bardzo precyzyjny harmonogram zdjęć i potem wszystko musieliśmy szybko zmieniać. Poza tym takie programy sporo kosztują i niełatwo zdobyć fundusze. Trzeba walczyć i mieć w sobie dużo wytrwałości.
M.M.: "Sensacje XX wieku" są już na ekranie od siedemnastu lat. Nie czuje pan znużenia?
B.W.: Staram się do tego nie dopuścić i nie wpadać w rutynę. Jeżeli do tego dojdzie, to będzie oznaczało koniec programu. Dlatego myślę już o nowym wyzwaniu i nowej formule "sensacji". Chciałbym rekonstruować ważne wydarzenia historyczne i tworzyć prawdziwe widowiska z udziałem aktorów. Podobne do tych o wrześniu 1939 roku, tyle że nieco skromniejsze. Jeżeli kierownictwo telewizji zdecyduje się na realizację tego pomysłu, to być może już niedługo widzowie będą oglądali kolejną wersję programu. Wszystko w rękach moich szefów.
M.M.: Znowu II wojna światowa?
B.W.: Tym razem chciałbym sięgnąć do naszej historii najnowszej i pokazywać wydarzenia, które nie zostały zarejestrowane kamerą filmową. Chcę rozmawiać o najważniejszych datach z ostatniego półwiecza. Wydarzeniach, które działy się już za naszego życia. Okazuje się, że tak naprawdę, do dziś mało wiemy o roku 1956. Nie wiemy na przykład, co stało się na lotnisku Okęcie, kiedy przyleciał Chruszczow i o czym rozmawiał z Gomułką w samolocie. Mam nadzieję, że te dokumenty istnieją. Jeśli nie, to może znajdą się świadkowie, którzy zechcą o tym mówić i uda się odtworzyć tę rozmowę.
M.M.: Nie boi się pan braku pomysłów?
B.W.: To nie jest sprawa pomysłów, tylko sięgania do źródeł. Historia jest dramatem i tragedią. Tu niczego nie trzeba wymyślać, upiększać ani zmieniać, należy to tylko wydobyć. Robię to już kilkanaście lat i wydobywam te dramaty. Sądząc z efektów głosowania, chyba dobrze.
M.M.: Jest pan także pisarzem, wydał pan już dziewięć książek, będą następne?
B.W.: Niedługo ukarze się kolejna - "Tajna wojna Stalina". Próbuję tam wyjaśnić frapujące mnie pytanie: czy rzeczywiście Hitler musiał uderzyć na Związek Radziecki, aby uprzedzić atak Stalina.
M.M.: Życzę dalszych sukcesów