Nie zmieniać niczego!

Henryk Machalica zagrał w wielu polskich filmach, ale dla większości widzów jest po prostu Dionizym ze "Złotopolskich". Sam przyznaje, że jest do niego bardzo podobny. Niedługo kończy siedemdziesiąt lat i jest seniorem licznego rodu Machaliców.
Mirosław Mikulski: Jak pan się czuje w roli seniora rodu Złotopolskich?
Henryk Machalica: Bardzo dobrze - zdrowie mi dopisuje, interesy idą świetnie, a sprawy we wsi układają się coraz lepiej. Nie mogę narzekać.
M.M.: Jest pan podobny do Dionizego?
H.M.: Obaj mieszkamy na wsi i mamy te same upodobania - miłość do koni. Jeśli chodzi o cechy charakteru tu też się wszystko zgadza. Jestem władczy jak Dionizy, scenarzyści chyba poprowadzili tę postać trochę w oparciu o cechy mojego charakteru. Dominuje w nich porywczość i gwałtowność.
M.M.: Co by pan u niego zmienił? Jakie cechy charakteru Dionizego nie podobają się panu?
H.M.: Niczego nie chcę zmieniać. Dionizy jest dość niezrównoważony, ale zarazem dusza człowiek. Ma pozytywny i bardzo kreatywny stosunek do świata.
M.M.: Niedługo kończy pan 70 lat i jest pan seniorem licznego rodu Machaliców. Jak liczna jest pana rodzina?
H.M.: Rzeczywiście, mam pięcioro dorosłych dzieci, siedmioro wnucząt i pięcioro prawnucząt. Ale tu akurat nie jestem podobny do Dionizego, on ma tylko jednego syna i dwóch wnuków. Reszta licznej familii Złotopolskich, to rodzina znienawidzonej siostry Eleonory.
M.M.: Dionizy wiele czasu spędza w domu, razem ze swoją rodziną. Jak to jest u pana?
H.M.: Niestety nie. Wszystkie moje prawnuki są dość daleko ode mnie i nawet nie znam wszystkich.
M.M.: Rodzina ogląda serial?
H.M.: Oczywiście, cieszą się z mojej roli, ale to dość surowy sędzia. Na ogół nie rozmawiamy o pracy. Ja zresztą też rzadko oglądam serial, ponieważ nie mam na to czasu. Mam dużo zajęć i wolne chwile wykorzystuję w inny sposób.
M.M.: Co panu zajmuje tyle czasu?
H.M.: Występuję w teatrze. Niedawno w Teatrze Dramatycznym odbyła się premiera sztuki "Farrago" z moim udziałem. Gram tam dość interesującą rolę... św. Piotra w Niebie. Bardzo mnie to cieszy. Poza tym, w innych teatrach, gram jeszcze w trzech innych przedstawieniach. Teatr oraz "Złotopolscy" to naprawdę dużo. Czasami miewam chwile, kiedy tęsknię za wolnym czasem, ale to skutki przepracowania i nie ma nic wspólnego z programowaniem życia emeryta.
M.M.: Gra w tak długim serialu nie męczy pana?
H.M.: Nie, w ciągu miesiąca mam tylko 8-10 dni zdjęciowych, nie jest więc tego aż tak dużo, dużo więcej czasu spędzam w teatrze. "Złotopolskich" kręcimy już ponad trzy lata, ale nie czuję znużenia. Ekipa jest tak znakomicie dobrana i zestrojona, że po tylu latach pracy nie występują żadne zgrzyty i nieporozumienia. Ludzie po prostu lubią ze sobą pracować. To dobrze.
M.M.: A jak pan sobie radzi z popularnością?
H.M.: To miłe uczucie kiedy ktoś nieznajomy na ulicy mówi do mnie - dzień dobry panie Dionizy! Uciążliwe skutki popularności przejawiają się wtedy, kiedy śpieszę się do teatru i na Nowym Świecie spotkam wycieczkę szkolną z Radomia. Trudno wtedy wymigać się od podpisania autografu i trzeba czynić swoją powinność. Poza tym wszystko jest w porządku, widzowie utożsamiają mnie z Dionizym, ale od tego nie ma ucieczki.
M.M.: Niedługo kończy pan 70 lat, jak pan się czuje w roli jubilata?
H.M.: To jest poza mną, czuję się młodo i nie myślę o tym. Jak już powiedziałem, dużo pracuję i nie czuję się emerytem. Mieszkam w domku na wsi, niedaleko Warszawy. W ogródku i przy domu zawsze jest mnóstwo roboty, coś trzeba posprzątać, zasadzić albo wyremontować. Kręcę się przy domu i jest to lepsze od szwedzkiej gimnastyki, którą pewnie bym uprawiał w mieście.

Nie zmieniać niczego!

31.05.2000 02:00

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)