Nienasyceni filmem Koprowicza
"Najpiękniejszą sztuką jest kłamstwo" - te słowa Witkacego płyną do widza z ekranu najnowszego filmu Jacka Koprowicza. Jednak aby kłamstwo mogło być sztuką, ktoś musi w nie uwierzyć. A historia opowiedziana w „Mistyfikacji” nie przekonuje. Koprowiczowi nie powiodła się próba przekonania widza do tej nieprawdopodobnej opowieści. Mamy tu do czynienia z mnogością różnorakich wątków. Zamiast śledzić rozwój głównego motywu, podążać za bohaterem w tropieniu tajemnicy, przesiąkać tym, co nie tak łatwe do wytłumaczenia i dawać wiarę wszystkiemu co po drodze odkryje główna postać filmu, to rozpraszamy uwagę i nie przyjmujemy już żadnej z opowiadanych historii.
06.10.2010 14:21
Pomysł na scenariusz wydaje się być bardzo ciekawy. Jednak realizacja tego zamierzenia już taka nie jest. Student Łazowski, wydalony z uczelni za działalność opozycyjną podczas marca 1968 roku, trafia na trop Witkacego, który podobno nadal gdzieś żyje i ma się dobrze. W tle żona i kochanki malarza, pytanie o tajemnicę twórczości, powszednie życie Witkacego, codzienna praca Służb Bezpieczeństwa. Wszystko sprawia wrażenie jakby scenarzysta, w tej roli również Jacek Koprowicz, chciał opowiedzieć na raz zbyt wiele historii.
Co widzimy na pierwszym planie? Łazowski podczas ekshumacji Witkacego wypowiada kluczowe dla filmu słowa: „A może ta śmierć to mistyfikacja”. Po opętaniu tą myślą, student czy też były student, rusza w pogoń za informacjami potwierdzającymi jego hipotezę. Tutaj nagle z roku 1969, przenosimy się do czasów sprzed drugiej wojny światowej, do roku 1936. Kamera zabiera nas do zakładu fryzjerskiego, w którym Witkacy uwodzi swoją przyszłą kochankę.
W następnym kadrze widzimy, a właściwie słyszymy, jak się zakończył ten romans. Zuza, jedna z licznych kochanek Witkacego, opowiada nam swoją historię. Łazowskiemu zaś dostarcza dowody na to, że być może dramaturg wcale nie popełnił samobójstwa. Tym dowodem są kartki od malarza, ze stemplem pocztowym datowanym już na lata powojenne. To tylko potwierdza przypuszczenia bohatera co do śmierci mającej być mistyfikacją.
W tym miejscu należy zaznaczyć, że Łazowski jest w jakiś sposób zafascynowany twórczością Witkacego (dowodem na to jest temat pracy magisterskiej, którą pisał zanim został wydalony z uczelni). W następnych scenach nie wiemy już na czym się skupić. Student odnajduje Czesławę Oknińską – oficjalną kochankę malarza... u której tenże ma obecnie przebywać. Śledztwo Łazowskiego przeplecione jest scenami dziwnych i niezrozumiałych dla widza zachowań Oknińskiej (kadr, w którym ubrana w komunijną sukienkę, z ogoloną na łyso głową, z gromnicą w dłoni idzie do pokoju Łazowskiego, aby dać mu fizyczne spełnienie).
W tym barwnym kolażu widzimy też rubasznego Witkacego, namalowanego grubą kreską, którego do tworzenia mają popychać kolejne miłosne przygody.
Niewątpliwą zaletą filmu jest to, że reżyser zadaje pytanie o istotę twórczości. Jednak odpowiedź nie jest już satysfakcjonująca. Artysta, aby tworzyć, musi być uduchowiony. Musi czuć i przeżywać więcej niż zwykli ludzie. Skąd czerpie swoje doświadczenia? Czy li tylko z życia wewnętrznego? Na pewno nie. Ale o tajemnicy twórczości nie stanowią też wyłącznie doświadczenia realnego życia. A oglądając film mamy wrażenie, że jedynym motorem napędzającym twórczość Witkacego był wybujały erotyzm oraz narkotyki.
Co możemy powiedzieć o grze aktorskiej? W „Mistyfikacji” widzimy plejadę znakomitych polskich aktorów. Jednak nurtuje mnie pewna wątpliwość. Czy Jerzy Stuhr jest obsadzony we właściwej roli? Nie ujmując nic temu wybitnemu aktorowi, czy lepiej do roli Witkacego nie pasowałby Wojciech Pszoniak (grający w filmie fryzjera) – demoniczny, charyzmatyczny, wspaniały?
Pomimo nie zawsze zrozumiałego dla widza przekazu, warto obejrzeć ten film dla dobrych aktorskich kreacji. Warto też pogdybać wraz z reżyserem co by było, gdyba ta śmierć okazała się mistyfikacją…