Dawno, dawno temu (dokładnie 65 lat temu), za wielką wodą, w miasteczku Minneapolis przyszedł na świat, ku uciesze ludzi kochających kino, Terry Gilliam. Wzrastał w rzeczywistości amerykańskiej dopóty, dopóki nie spotkał Johnego Cleesa, a Ameryką nie wstrząsnęła wojna w Wietnamie.
Postanowił uciec do Europy. Uniknął wcielenia do armii, a kino zyskało jednego z najoryginalniejszych reżyserów. "Latający cyrk Monty Pytona", "Jabberwocky" (jedyna naprawdę śmieszna komedia), "Bandyci czasu", "Brazil" - to ważne pozycje kina światowego.
Mogłabym jeszcze wymieniać i piać z zachwytu nad wyobraźnią twórcy, nad "światami szyderczymi, mrocznymi i okrutnymi", które tworzy. Dziękować za - jak to określił jeden z krytyków - "dialog z tym wszystkim, co kontynent europejski rodził, zanim zalało go tsunami popkultury, banały, komiksy i frytki".
Mogłabym, ale po obejrzeniu "Nieustraszonych braci Grimm" nie będę. To nie Terry Gilliam, jakiego podziwiam! To nie Terry Gilliam, który uważał, że "widza nie należy zaskoczyć urokliwym, lecz pustym znaczeniowo obrazem"!
Zgadzam się, że "Nieustraszeni..." to obraz urokliwy, ale... niestety absolutnie pozbawiony znaczenia. Nawet mnie wewnętrznie nie drasnął, zmęczył tylko oczy barokowym przerostem formy nad treścią.
Nie wiadomo, czego Gilliam spodziewał się po współpracy z braćmi Weinstein, współzałożycielami Dimension Films, dawnymi szefami Miramaxu, skoro ci od początku oczekiwali komercyjnej superprodukcji. Powstało NIEWIADOMOCOIPOCO.
Wydano duże pieniądze (80 mln dolarów), zaangażowano gwiazdy (Matt Damon, Monica Belluci ), a po wyjściu z kina pamiętamy niejakiego Petera Stormare, rewlacyjnego Cavaldiego, postać z założenia raczej drugoplanowa.
Dlaczego Gilliam dał się wmanewrować w tę pogoń za hitem? Scenariusz Ehrena Krugera (autor "Ringu") mógł rozbudzić... nadzieje na wielkie kino.
Kto nie czytał baśni braci Grimm?
Sam Gilliam twierdzi, że dzięki nim nauczył się postrzegać świat jako pole boju między dobrem a złem. Tyle, że w filmie Jakub i Will Grimmowie to oszuści. Jeżdżą po wsiach i wyłudzaja pieniądze od ich biednych mieszkańców za rzekome uwolnienie od wszelkich zjaw, maszkar, czarownic...
Problem w tym, że owe złe moce są ich własnej produkcji.
Wszystko się zmienia, gdy wstępują na teren, gdzie działa prawdziwa zła magia. Jest więc próżna królowa, zastępy Jasiów, Małgoś, Czerwonych Kapturków, które znikają w lesie. Jest cały świat baśni Grimm. Jest, a właściwie go nie ma. To puste obrazki, nie niosące z sobą żadnej głębszej treści, żadnej nauki, a o to w bajkach chodzi! Powstał piękny landschaft, na którym śliczna dzieweczka stąpa po mrocznym, strasznym lesie, a za nią skrada się wilk tak nieprawdziwy, że budzi śmiech , nie zgrozę.
Wątek braci, ich konflikt prawie romantyczny, coś na kształt "szkiełka i oka "i "czucia i wiary" zostaje rozstrzygnięty podczas rodzinnych zapasów. Właściwie nie zostaje rozstrzygnięty, bo ja nadal nie wiem, o co chodziło fasolce?