Odrodzenie kina w czasach pandemii. Nowym hitem horror zombie
Kryzys w branży kinowej wywołany koronawirusem został przełamany. Przynajmniej na pewien czas i na razie tylko w niektórych azjatyckich krajach. Pierwszym kinowym przebojem od początku pandemii został postapokaliptyczny film grozy "Peninsula", będący sequelem "Zombie express", koreańskiego hitu sprzed czterech lat.
Postapokaliptyczna produkcja na odreagowanie czasu pandemii? Kto by się tego spodziewał… Niemniej, bardzo duża popularność "Peninsuli" w Korei Południowej pokazuje, że ludzie – nawet w trudnych chwilach – lubią spojrzeć fikcyjnej grozie prosto w oczy. Może właśnie dlatego, że jest zmyślona, nieprawdziwa. Strach wywołany w trakcie projekcji pozwala uwolnić i rozładować napięcie, które gromadzi się w człowieku w codziennym życiu. Terapeutyczny seans oczyszczenia, można rzec.
W pierwszej części horrou byliśmy świadkami wybuchu epidemii zmieniającej ludzi w zombie. Wraz z bohaterami wsiadamy do pociągu w Seulu i wyruszamy w podróż. Akcja "Zombie expressu" została rozpisana wyłącznie na wydarzania rozgrywające się w pociągu i na stacji kolejowej. Nie wiemy, co się dzieje w innych miejscach. Domyślamy się jedynie, że apokalipsa dopadła nie tylko pasażerów tytułowego expressu. Co ciekawe, dla nich pędzący pociąg jest zarazem pułapką, z której nie można uciec, jak i azylem, schronieniem przed jeszcze większym niebezpieczeństwem z zewnątrz.
Ten oryginalny, scenariuszowy pomysł to jeden z najmocniejszych elementów koreańskiej produkcji. W zamierzeniu "Zombie express" – wzorem większości azjatyckich filmów grozy – miał być także krytycznym komentarzem społecznym. Reżyser nie miał jednak takich ambicji, jak Joon-ho Bong (twórca nagrodzonego Oscarami "Parasite"), dla którego pociąg przyszłości z filmu "Snowpiercer" stał się pretekstem do ostrej i bolesnej diagnozy współczesnego społeczeństwa. Niemniej, kilka trafnych spostrzeżeń można w "Zombie express" odszukać. Na przykład, że głównym powodem nieskutecznej odpowiedzi na zagrożenie jest zarówno systemowe, jak i indywidualne zaniechanie.
Koreańska produkcja z 2016 r. odniosła ogromny sukces. W rodzimym kraju stała się największym przebojem roku. Popularnością cieszyła się także w innych krajach i to nie tylko azjatyckich (m.in. we Francji). Decyzja o nakręceniu sequela zapadła więc szybko. Zdjęcia do "Peninsuli" rozpoczęły się w połowie ubiegłego roku. Gdy pojawił się koronawirus film był już na etapie postprodukcji. Światową prapremierę miał mieć na festiwalu w Cannes, który z wiadomych przyczyn został w tym sezonie odwołany. Los chciał, że sequel "Zombie expressu" przejdzie do historii z innego powodu.
Stał się pierwszym kinowym przebojem od czasu początku pandemii w Korei oraz w kilku innych azjatyckich krajach. W ciągu premierowego tygodnia wyświetlania zarobił w kinach blisko 30 mln dol. Dodajmy, że najpopularniejszy tytuł ostatnich miesięcy, hollywoodzka animacja "Naprzód" od połowy marca do połowy lipca na całym świecie zdołała zebrać jedynie kilkanaście milionów dolarów.
W ciągu najbliższych tygodni film grozy ma pojawić się w kinach skandynawskich oraz amerykańskich (choć te ostatnie wciąż są zamknięte). Warto zauważyć, że Korea Południowa była jednym z nielicznych krajów, w których multipleksy funkcjonowały przez cały okres pandemii. Nie wszystkie, ale większość. Przez dłuższy czas praktycznie nikt do nich nie chodził, ale premiera sequela "Zombie express" sprawiła, że kino odrodziło się.
W porównaniu do analogicznego okresu ubiegłego roku frekwencja podczas minionego weekendu była mniejsza zaledwie o 20 proc. Imponujący wynik, zwłaszcza jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że w poprzednich tygodniach (w Korei lub też w innych krajach) widownia w kinach nie przekraczała 10 proc. frekwencji z wcześniejszych lat.
Jak łatwo się domyśleć, "Peninsula" przedstawia obraz świata ogarniętego pożogą. Ludzie (ci żyjący) znajdują się w głębokiej defensywie, grozi im zagłada. Już oglądając zwiastun filmu, postapokaliptyczna wizja robi duże wrażenie. Pozostaje nam czekać na polską premierę koreańskiego hitu.