Odrzuca, obrzydza i szokuje. "Ostatnia wieczerza" to polski horror, którego nie można ominąć

Idealny horror na Halloween nie istnieje? Bzdura. Netflix bez wielkich zapowiedzi pokazał polski horror, który trzeba zobaczyć. Stary klasztor, pradawne rytuały, egzorcyzmy, podejrzani duchowni, a wśród nich Olaf Lubaszenko tańczący po pijaku do "Daj mi tę noc".

"Ostatnia wieczerza" to kolejny horror od Bartosza M. Kowalskiego
"Ostatnia wieczerza" to kolejny horror od Bartosza M. Kowalskiego
Źródło zdjęć: © Netflix
Magdalena Drozdek

Horrory? W Polsce? Polityczna rzeczywistość dostarczała ich ostatnio więcej niż filmowcy. Powiedzieć, że to nie jest ulubiony gatunek naszych scenarzystów i reżyserów z nad Wisły to mało. Wystarczy prześledzić dyskusje w mediach społecznościowych, by zorientować się bardzo szybko, że gdy zaczyna się temat filmowych polskich horrorów, to wszyscy wspominają "Wilczycę". A to film z 1982 r. No nie mieliśmy szczęścia do tego gatunku. Ostatnimi laty królem horroru staje się jednak Bartosz M. Kowalski. Jego "W lesie dziś nie zaśnie nikt" zostało świetnie przyjęte przez użytkowników Netfliksa, co skutkowało drugą częścią, która została równie dobrze odebrana. W końcu mogliśmy pooglądać polskie horrory, których twórca nisko kłania się filmom klasy B i klasykom horrorów.

Tym razem - bez specjalnych zapowiedzi - Netflix wypuścił nowy film Kowalskiego. "Ostatnia wieczerza" pojawiła się na platformie 26 października, czyli na kilka dni przed Halloween. Nie było plakatów, nie było zapowiedzi, nie było akcji promocyjnych, jedynie sekundowa animacja, która mogła zmylić wielu potencjalnych widzów. "Karygodna decyzja Netfliksa" - można przeczytać w komentarzach na Facebooku. Tych głosów niezrozumienia jest mnóstwo, bo ci, którzy internetową pocztą pantoflową dowiedzieli się o premierze "Ostatniej wieczerzy", są w szoku, że w końcu doczekaliśmy się tak dobrego, wciągającego polskiego horroru.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zaczyna się od próby zamordowania niemowlaka. W mrocznym kościele ksiądz próbuje zabić dziecko, które wcześniej nazywa pomiotem szatana i prosi Boga o pomoc w zgładzeniu go. Maluch ma wypalone piętno nad sercem. Do kościoła wpadają milicjanci i udaremniają próbę morderstwa. Mrugnięcie oka i przenosimy się do roku 1987. Młody milicjant Marek (Piotr Żurawski) pojawia się w klasztorze odciętym od cywilizacji. Podaje się za księdza, by móc infiltrować zakonników i rozwiązać sprawę zaginięcia kilku pensjonariuszy. Przeor (Olaf Lubaszenko) pokazuje Markowi klasztor, który nazywa sanatorium dla udręczonych dusz. W praktyce oznacza to, że w tym miejscu odprawiane są egzorcyzmy.

Polska jest zagłębiem egzorcystów. Pod względem liczby takich księży przebijają nas już tylko Włosi. W "Ostatniej wieczerzy" Kowalski pokazuje zakonników, którzy rzekomo walczą z szatanem, ale jest to jedna wielka ściema, by wyciągać pieniądze z kurii i z Watykanu. A że po zabójstwie księdza Popiełuszki milicja i w ogóle cały aparat bezpieczeństwa zostawili Kościół samemu sobie i przestali się mieszać, zakonnicy mogą za zamkniętymi drzwiami robić co tylko im się podoba. Marek powoli odkrywa prawdę o tym, co robią duchowni pod wodzą przeora. Tyle że zakonnicy wcześniej rozpracowali Marka. Zawiązali intrygę, której koszmarny finał ma zmienić katolicki porządek świata.

"Ostatnia wieczerza"
"Ostatnia wieczerza"© Netflix

Kowalski kocha horrory i widać to na każdym kroku. Klasztor spowija mrok i dzieją się w nim okropne rzeczy. Mamy tu hollywoodzki obraz egzorcyzmów, podczas których opętani wiją się, jęczą, warczą i sprawiają, że krzyże stają w ogniu. Jak w klasykach gatunku - tyle że Kowalski bierze te motywy i robi film po swojemu. Bez nadęcia i usilnego kopiowania klisz. Reżyser bawi się tym gatunkiem, ale z dużym szacunkiem do niego. Słychać odgłosy w rurach, na ścianie drgają krzyże, pęka lustro, skrzypi stara szafa, są i rozpadające się zęby, w których kryją się muchy.

Nie da się spokojnie oglądać niektórych scen. Wrażenia będą spotęgowane, jeśli będziecie oglądać to w słuchawkach. Ten film wypełniony jest odgłosami głośnego przeżuwania, dławienia się i wymiotowania. Dźwięki w tym filmie zasługują na osobną nagrodę. Montaż, muzyka, aktorstwo, pomysł, ale przede wszystkim idealny balans tych gatunkowych klisz sprawiają, że "Ostatnia wieczerza" nie może zostać pominięta przez użytkowników Netfliksa.

"Ostatnia wieczerza"
"Ostatnia wieczerza"© Netflix

Kowalskiego można już chyba nazwać królem nowej fali polskich horrorów. Kocha ten gatunek, czerpie z niego garściami i potrafi zrobić horror, w którym spokojnie można przemycić scenę tańczącego nad butelką wódki Olafa Lubaszenki, który na cały głos śpiewa "Daj mi tę noc". I to bez szkody dla filmu.

Może nie będziecie zaskoczeni, jak to się kończy, ale na pewno zaskoczy was to, że doczekaliśmy się takiego horroru. Ciekawie będzie teraz obserwować dyskusję wokół tego filmu. Po "W lesie dziś nie zaśnie nikt" była awantura o to, jak Kowalski "uderzył" w Wojska Obrony Terytorialnej, co wywołało ostrą reakcję w PiS. Tym razem pokazuje zakonników, którym bardzo daleko od Boga.

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" zachwycamy się "Wielką wodą" (jak oni to zrobili?!), znęcamy się nad rozczarowującymi "Pierścieniami Władzy" oraz wspominamy najlepsze i najstraszniejsze horrory w historii. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (60)