Jeden z tych małych filmów, które uporczywie zostają z nami po seansie, nawet jeśli wolelibyśmy o nim zapomnieć. “Opiekun” dotyka najświętszego tabu współczesnej kultury, jakim jest śmieć. Nagrodzony w Cannes za scenariusz dramat zabiera widza w podróż do świata, który wydaje się odległy, bo otaczająca rzeczywistość próbuje usilnie przekonać nas, że będziemy żyć wiecznie. Czas na pobudkę!
Rzecz dzieje się w Kalifornii, w której wymyślono startupy, rozwiązujące wszystkie problemy świata z wyjątkiem śmierci. Nic dziwnego, że wszystkie jej przejawy, włącznie ze starością i ciężkimi chorobami, zapowiadającymi nieuchronne, zepchnięto do społecznego niebytu. Pacjenci hospicjum nie logują się na Facebooku. Terminalnie chorzy są w zdigitalizowanym samotni, ale na nic się nie skarżą, zwłaszcza, gdy zajmuje się nimi David, najbardziej obowiązkowy, delikatny, wyrozumiały i wrażliwy pielęgniarz, jakiego można sobie wyobrazić.
Grający go Tim Roth jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem tego filmu. Aktor doskonale odnalazł się w swojej roli. Jest niczym grecki bóg Charon, pomagający ludziom pożegnać się z życiem. Kolejne spotkania z jego pacjentami składają się na opowieść, której myślą przewodnią jest „życie jako sztuka umierania”, lekcja dobrego życia i dobrej śmierci. W tle można odnaleźć pytanie o eutanazję, ale trudno odnaleźć odnaleźć w filmie wyraźna stanowisko w tej sprawie.
Elegancki scenariusz, w którym nie brakuje zaskoczeń i humoru, spotkał się z wielkim talentem Rotha. Aktor z lekkością poprowadził diablo trudną rolę.* Za jego sprawą kameralny „Opiekun” trzyma widza za gardło do tego stopnia, że trudno złapać oddech, gdy zaczynają się napisy końcowe. Dobre, refleksyjne kino, które nie pozostawi nikogo obojętnym.*
Ocena 7/10
Łukasz Knap