Oscarowa rola zdezelowanego lekko robocika
A już myślałam, że po "Ratatuju" wytwórnia Pixar niczym nie zaskoczy. Tymczasem "Wall-E" jest chyba jeszcze lepszym filmem. Każdy powinien znaleźć w nim coś dla siebie. Jest tu bowiem przygoda, romans, humor i inscenizacyjny rozmach. Stirlitz znalazłby jeszcze materiał do przemyśleń, bo w tej animacji pobrzmiewają echa egzystencjalnych rozważań. Ale największą zaletą filmu jest jego główny bohater.
Chyba już każdy dobrze wie, że Wall-E to mały robot sprzątający, prawdopodobnie ostatni mieszkaniec Ziemi. Porzucony i przeraźliwie samotny, ma w sobie coś z Chaplinowskiego Trampa. Odznacza się tym samym hartem ducha i niezależnością. Jest w nim także coś z E.T. i R2D2. Śmieszy, ale także wzrusza.
W Pixarze pracują prawdziwi czarodzieje kina. Potrafili z kwadratowego robocika o kanciastych ruchach, postaci przecież cyfrowej, stworzyć istotę, która wydaje się naprawdę odczuwać emocje i która emocje potrafi budzić. Kiedy Wall-E „patrzy do kamery“ wielkimi, pełnymi smutku oczami, serce naprawdę się ściska.
Pierwsze 20 minut filmu to kino jednego aktora. Nie pada wtedy ani jedne słowo, bo Wall-E mówić nie potrafi. Cała ta sekwencja opiera się... więc na ruchu (poznajemy jednostajne i samotne życie robocika) i obrazie (sceneria niczym z antyutopijnych filmów o Mad Maksie). Może też okazać się mało ciekawa dla najmłodszych widzów.
Potem jednak akcja przyspiesza, a antyutopia przemienia się w historię miłosną. Po 700 latach samotnego sprzątania Wall-E spotyka bowiem „dziewczynę“. To Ewa, robot nowej generacji. Piękna, błyszcząca, doskonała. Oczywiście Wall-E bez pamięci się w niej zakocha. Obserwowanie jego niezgrabnych, ale upartych zalotów to kolejne źródło śmiechu i wzruszeń.
Na tym zresztą nie koniec zwrotów akcji. Bowiem „Wall-E“ to nieustająca zabawa filmowymi konwencjami i cytatami. Od futurystycznej wizji przez musical i komedię romantyczną po kino akcji. Mniej więcej w połowie filmu Wall-E i Ewa porzucają Ziemię i trafiają na wypasiony, supernowoczesny pokład statku kosmicznego.
I właściwie dopiero w tym miejscu zaczyna się właściwa historia. Przybywa także postaci. Na szczęście film ani na chwilę nie traci z oczu naszego robocika. Do końca nie przestaje on intrygować, wzruszać i bawić. To Oscarowa „rola“!