Oscary 2012: Nostalgia, magia kina i hollywoodzki blichtr
Na scenę wchodzi Morgan Freeman, a chwilę później rozpoczyna się zajawka ceremonii, która prowadzącego galę Billy'ego Crystala przenosi w świat nominowanych filmów.
27.02.2012 | aktual.: 18.05.2018 14:15
Najpierw fragment powtarzający jedną ze scen z „Artysty”, potem „Spadkobiercy” z Clooneyem całującym udającego Elizabeth King komika i Owen Wilson, który w Paryżu spotyka Justina Biebera. Chwilę później Crystal je słynne “kupowe ciasto” ze “Służących”, na ekranie coraz szybciej migają skrawki z “Druhen”, „Hugo i jego wynalazek” spotyka się w montażu z „Mission Impossible 4”, rudy komik fruwa udając Tintina, wreszcie ląduje wśród wirujących filmowych taśm, z których patrzą znane twarze i kadry... Wreszcie zapalają się światła i na słynnej scenie po raz dziewiąty staje Billy Crystal. Czas rozpocząć show!
Tegoroczna, 84. ceremonia była wyjątkowa. Zbankrutował od lat sponsorujący rozdanie statuetek Kodak, a niezdefiniowana nazwa teatru, w którym przyznawano wyróżnienia, była powracającym tematem żartów. Z produkowania gali w ostatniej chwili zrezygnował Brett Ratner, który „zabrał” ze sobą wyznaczonego na mistrza ceremonii Eddiego Murphy'ego. Oscary musiały zmagać się z kryzysem... Na fali nostalgii, być może tej samej, która doprowadziła do sukcesu “Artysty”, „Hugo...” czy „Czasu wojny” do obitej czerwonym aksamitem sali powróciło stare i znane. Tematem przewodnim wieczoru były rozmowy o magii kina, pokazywano liczne montażowe klipy odnoszące się do tego „jak było kiedyś”. Świetny filmowy „żart” zrealizowany w modnej znowu czerni i bieli
dotyczył pokazów testowych i hipotetycznej reakcji na fikcyjny pierwszy pokaz „Czarnoksiężnika z Oz”. W tym komediowym fragmencie widzom – granym przez same sławy - nie podoba się postać Dorotki, „ta piosenka z tęczą”, bohaterowie okazali się za brzydcy, a niektórzy chcieliby więcej... latających małp. Ta scenka sporo powiedziała o obecnych wymaganiach rynku.
Przewidywalne, ale przyjemne były powracające filmiki, w których znani aktorzy i filmowcy opowiadali o swoich pierwszych doświadczeniach z kinem, o tytułach dla nich ważnych i wyjątkowych. Dobrego gustu i przełamania sentymentalnej narracji można pogratulować Hilary Swank, która wyznała, że od dzieciństwa uwielbiała filmy o outsiderach, a szczególnie „Człowieka słonia” Davida Lyncha. Kolejnym spektakularnym nawiązaniem do wiodącego tematu nostalgii i magii kina był występ akrobatyczno-artystycznej grupy Cirque de Soleil. Pełen gracji i elegancji, ale też humoru pokaz świetnie przełożył emocje na gesty i poderwał publiczność, która nagrodziła wykonawców stojącą owacją.
Większość prezentujących nagrody usiłowała być śmieszna, a niektórym nawet się udało – przezabawni byli wręczający Oscara za najlepszą piosenkę Will Ferrell i Zach Galifianakis, rozbrajająca okazała się także poprzedzająca wręczenie nagrody za efekty specjalne scenka pomiędzy Melissą McCarthy i Billym Crystalem, nawiązująca do „Druhen”. Za to głęboki głos, seksowna poza i obfita suknie nie ukryły przerażająco chudej sylwetki Angeliny Jolie, która prezentowała kategorie scenariuszowe. Damska ekipa „Druhen” wręczała nagrody filmom krótkometrażowym (fabuła: „Shore”, dokument: „Saving Face” i animacja „The Fantastic
Flying Books of Mr. Morris Lessmore” ). Ich pełne seksualnych aluzji przemówienie m.in. o tym, że „długość się jednak liczy” było równie niepoprawne, co rozbrajające. Zaprezentowana przez Chrisa Tuckera zapowiedź pełnometrażowego filmu animowanego (wygrał Gore Verbinski i „Rango”) miała podobnie graniczny, acz zabawny charakter.
Agnieszka Holland na pewno wie, że przegrać z lepszym to nie wstyd. Swoją pełną sukcesów drogę przez festiwale i ceremonie Ashgar Farhadi zwieńczył Oscarem. Jego wybitne, poruszające „Rozstanie” to - jak słusznie zauważył jeden z krytyków - “film, który kochacie, z kraju, którego nienawidzicie”. Uznanie sali zdobyła bardzo mądra politycznie przemowa wyraźnie poruszonego reżysera, szczerze, ale z umiarem nawiązująca do amerykańsko-irańskich napięć. Farhadi nie może być pewien, czy po długiej i triumfalnej podróży promującej film polityczni decydenci pozwolą wrócić mu do ojczyzny.
Jak zawsze ogromne wrażenie zrobił moment, w którym Akademia żegnała zmarłych w trakcie ostatniego roku reprezentantów branży. Uderzyło nagromadzenie zestawionych w jednym filmie znanych twarzy, pośród nich legendarnych gwiazd, takich jak Jane Russel, Peter Falk, Sidney Lumet i Elizabeth Taylor; miga Ken Russel, Whitney Houston, Ben Gazzara, Steve Jobs. Wśród tych, których żegnano, znalazł się także Tim Hetherington, dokumentalista zabity w trakcie konfliktu w Libii, który ledwie w zeszłym roku na tej samej scenie odbierał statuetkę za „Wojnę Restrepo”.
Kategorie techniczne skradł „Hugo...”. W przypadku nagród aktorskich prawie wszystko poszło zgodnie z przypuszczeniami. Nagrodzona za rolę nieustępliwej, honorowej, ale z sercem na dłoni Minny Jackson Octavia Spencerniemal zalała scenę łzami wzruszenia. Przemówienie osiemdziesięciodwuletniego Christophera Plummera okazało się jednym z bardziej uroczych. To pierwszy Oscar dla najstarszego w historii nagrody laureata (który jest tylko dwa lata młodszy od samej statuetki, świętującej 84 urodziny).
Billy Crystal żartował z Meryl Streep, która według niego powinna dostać nagrodę tylko za to, jak sugestywnie grała przez lata radość z cudzych wygranych podczas siedemnastu oscarowych rozgrywek, w których była nominowana. Ogólnie słaby poziom filmu nie storpedował szans Streep i nagroda trafiła właśnie do niej. Ten kontrowersyjny, w świetle oscarowych przewidywań, wybór (faworytką była Viola Davis, sama mocno lobbująca za swoją kandydaturą) na pewno będzie przedmiotem gorącej dyskusji. W ten sposób Streep dołączyła do prestiżowego grona trzykrotnych laureatów, w którego skład wchodzą m.in. Jack Nicholson i Ingrid Bergman.
Prezentującej kandydatów do statuetki za najlepszą rolę męską Natalie Portman udało się zabawnie i ciekawie pokazać sylwetki nominowanych. W pewnym sensie od początku było wiadomo, który z nich odbierze tę nagrodę... Kiedy na scenie stanął Jean Dujardin, brawom nie było końca. Stremowanemu i wzruszonemu Francuzowi udało się nie zgubić poczucia humoru, nie zaplątał mu się język, a nawet na chwilkę przeistoczył się w George'a Valentina i zatańczył. Wspaniały Oscarowy moment, który doskonale wpisuje się w charakter tej ceremonii, a także hołd dla „Artysty” - filmu, który reinterpretuje pojęcia filmowej magii i nostalgii.
Wygrana Dujardina tym bardziej podbiła emocje, że chwilę wcześniej Oscara za najlepszą reżyserię odbierał Michel Hazanavicus. Francuz podziękował m.in. psu Uggiemu. Tak, jakby wiedział, jak dobrze poradzi sobie jego film w dalszej części wieczoru, na do widzenia powiedział: „Życie bywa cudowne. Dziś jest jeden z tych dni”. A kiedy „Artystę” ogłoszono także najlepszym filmem roku, a Hazanavicius znowu stał na scenie razem ze wzruszonymi i zaskoczonymi producentami trzykrotnie dziękując Billy'emu Wilderowi, musiał wiedzieć, że te słowa nigdy nie były bardziej prawdziwe.
Anna Tatarska