Jeśli stęskniliście się za „Seksem w wielkim mieście”, lepiej idźcie do sklepu i kupcie DVD z serialem.
W pierwszej kolejności należy przestrzec fanów, bo to ich nadzieje zawiedzione zostaną najsromotniej. Z ciętego, zabawnego i uroczo sentymentalnego serialu zrobiono dramatycznie słabą komedię romantyczną. Tych, którzy śledzili kampanię promocyjną filmu, jego fabuła niczym nie zaskoczy.
Tak, niesforna nowojorska felietonistka Carrie Bradshaw (Sarah Jessica Parker) zapragnęła w końcu stanąć na ślubnym kobiercu i z grubsza o to się w filmie rozchodzi. Zaskoczy was za to cała reszta. Pompatyczne, zwolnione ujęcia upadającego bukietu róż wyglądające taniej niż w najtańszym romansidle, dialogi tak słabe, że aż trudno uwierzyć, że nie stawały aktorkom w gardle, Charlotte (Kristin Davis), która zamiast z wdziękiem robić dobrą minę do złej gry, robi w spodnie (!), i cała masa innych równie żenujących obrazków.
Najgorsze jednak, że cztery piekielnie zabawne i pięknie ubrane w serialu panie z Manhattanu tym razem tylko pięknie ubrano, dowodząc z każdą kolejną sceną nieskończonej głupoty rodzaju żeńskiego.
Skoro „Seks...” jest już stracony, pozostaje mieć jedynie nadzieję, że HBO nie zapragnie ujrzeć na wielkim ekranie innych seriali. Za zbezczeszczenie na przykład „Sześciu stóp pod ziemią” fani mogliby posłać producentów... sześć stóp pod ziemię.