Pech panny młodej. Nikt nie chciałby przeżyć tego, co Maja Bohosiewicz
Maja Bohosiewicz i Tomasz Kwaśniewski pobrali się w ostatni dzień 2019 roku. Choć para zatrudniła konsultantkę ślubną, nie było to jednak przyjęcie jak z bajki. Kilka tygodni po swoim ślubie aktorka napisała na Instagramie, że kiedyś opowie, czemu w dniu wesela musiała udawać szczęśliwą. Jesteście ciekawi?
"Wiecie kiedy udawałam, że jestem zadowolona najbardziej? W dniu mojego ślubu. Nie, nie, nie, to nie jest wstęp do mrocznej historii mojego związku z tyranem. Między nami wciąż stabilnie, bez zmian, motyle i jednorożce. Dzień naszego ślubu to chyba najbardziej nieoczekiwana historia jakiej mogłam się spodziewać. Szczerze? Gdybym chciała serio serio opisać ten dzień, potrzebowałabym wydać książkę. Lalibyście ze śmiechu".
Maja Bohosiewicz była gościem Izabeli Janachowskiej, ślubnej ekspertki, która zmieniła oblicze polskich wesel. Nawet ją relacja aktorki wprawiała w osłupienie.
- Takiej historii to ja jeszcze nie słyszałam! Przysięgam ci. A trochę tych historii już znam - wyznała, nie mogąc powstrzymać łez od śmiechu.
Scenografia programu, tak jak i całej ceremonii sprzed dwóch lat pełna była złota i piór. Jednak nie od razu Maja chciała wyprawić przyjęcie właśnie w takim klimacie...
Wymyśliła, że zorganizuje wiejskie wesele
Początkowy pomysł okazał się jednak na tyle nietrafiony, że mimo wysłanych zaproszeń, odwołała całą uroczystość.
Maja Bohosiewicz i Tomasz Kwaśniewski zaręczyli się w dniu narodzin ich pierwszego dziecka. Aktorka była wówczas oszołomiona morfiną, tuż po cesarskim cięciu. Kiedy zaczęli planować wydarzenie, postanowili wyprawić prawdziwe wiejskie wesele. Takie w remizie, ze słomą i kapelą disco polo.
- Chcieliśmy, żeby to była impreza z pomysłem, a nie sztampowe wesele.
Rodziny jednak były przerażone wyobrażeniem pary. - Błagali, żeby to tak nie wyglądało - relacjonowała aktorka, która w konsekwencji odwołała całą imprezę. Choć miała już wybrany termin, zarezerwowane miejsce i nawet rozesłała zaproszenia.
Zanim zakochani podeszli ponownie do tematu, zdążyli doczekać się już kolejnego potomka.
Do sprawy wesela wrócili dopiero po latach, spontanicznie, zainspirowani piosenką.
- Byliśmy na wyjeździe w Tel Awiwie i nagle zagrała taka super muzyka - relacjonowała Bohosiewicz. Wtedy zaczęła się ich burza mózgów. Aktorka zamarzyła o orkiestrze z saksofonem.
- A gdyby do tego tak wejść po schodach? - zaproponowała.
- I sylwester!
- I konfetti!
Tak zrodziła się idea wesela w stylu "Wielkiego Gatsby'ego".
Wesele w sylwestrową noc? Pomysł wydawał się super
Na zorganizowanie przyjęcia mieli półtora miesiąca. Zatrudnili profesjonalną konsultantkę ślubną, dzięki której impreza w ogólne się odbyła.
Nie był to jednak wieczór jak z bajki. Po pierwsze aktorka szybko się przekonała, że sylwestrowa noc rządzi się swoimi prawami i cenami. Tu jednak wybawieniem okazał się profesjonalny organizator.
Problemy zaczęły się od świątecznego spotkania obu rodzin. Dwa lata temu nikt nie zastanawiał się, czy podczas wigilijnej kolacji "sprzeda" komuś wirusa. Niestety, to właśnie dotknęło wszystkich gości.
Do tego choroba okazała się najmniej "romantyczną" ze wszystkich możliwych. Jeśli w ogóle można ujmować to w tej kategorii. Jednak zaprawiona w bojach na planie aktorka, nie raz zmagała się z różnymi dolegliwościami zdrowotnymi. Rotawirus sprawia jednak, że najchętniej zamknęlibyśmy się w łazience i tam wstawili jeszcze łóżko.
W dniu swojego ślubu Maja Bohosiewicz wylądowała pod kroplówką. Ale to nie koniec nieszczęść.
Najważniejszym atrybutem panny młodej stała się złota torebka...
Torebka nie była wysadzana pięknymi kamieniami, ani nie została uszyta z ciekawej tkaniny. Panna młoda chodziła wszędzie z papierową prezentową "tytką", na wypadek wymiotów.
Ślub i wesele w stylu "Wielkiego Gatsby'ego" zakładał pióra i złote dodatki. Taki więc kolor miał załatwiony naprędce nowy nieodzowny papierowy atrybut panny młodej.
Ledwie skończyła się ceremonia zaślubin, a Maja Bohosiewicz szybko wskoczyła w baletki i zdjęła tiulową wymarzoną suknię. Ta druga, długości mini, okazała się o wiele praktyczniejsza w tej niezręcznej sytuacji.
- Jeżeli możesz sobie wyobrazić najbardziej niesceniczną i "niewyglądową" chorobę świata, to jest to rotawirus - podsumowała, śmiejąc się gorzko aktorka.
Bohosiewicz wykazała się jednak hartem ducha. Wielu zarażonych podczas świąt gości, łącznie z jej mamą, która trafiła wtedy nawet do szpitala, nie było w stanie pojawić się na przyjęciu. Ona swoje właściwie przespała. Owinięta w ciepły koc, leczyła się wódką z pieprzem, którą przynoszono jej w tzw. małpkach. Popijała alkohol na pusty, wyjałowiony żołądek i coraz bardziej wszystko stawało się jej obojętne...
- Nie wybawiłaś się - stwierdziła, krztusząc się przez łzy Janachowska.
- Nie, ale mój mąż się naprawdę wybitnie bawił - dodała aktorka, która odzyskała siły właściwie dopiero po całym weselu.