Płyty jak dzieci
Nowa wersja piosenki "Z kopyta kulig rwie", a także planowana seria wznowień starych i bardzo starych płyt Skaldów przypomniały o zespole, który i tak jest ciągle dobrze pamiętany. Z JACKIEM ZIELIŃSKIM - jedynym Skaldem, który wziął udział w nagraniu wszystkich albumów grupy - rozmawia Jan Skaradziński.
Jan Skaradziński: Skąd wziął się pomysł nagrania nowej wersji "Kuligu"?
Jacek Zieliński: To był pomysł nie nasz, tylko wytwórni Zic-Zac i Radia Zet, ale my z przyjemnością wyraziliśmy zgodę.
J.S.: Jak pan ocenia "Kulig" '99?
J.Z.: Powiem szczerze, że całości jeszcze uważnie nie słuchałem, tylko fragmenty. Ale wiem, że wersja samych Skaldów jest bliższa gór. Bo nowa wersja jest bardziej nowoczesna, rapowa, czyli... bliższa dolin - tak bym to ujął.
J.S.: Czyli nowy "Kulig" nie ma nic wspólnego z serią wznowień starych płyt?
J.Z.: Nie. Zic-Zac chciał uzupełnić składankę piosenek tych artystów, którzy obok nas zaśpiewali w nowym "Kuligu" - Kayah, Andrzeja Krzywego, Janusza Panasewicza, Piaska i innych.
J.S.: Pomówmy przez chwilę o starych płytach Skaldów, zwłaszcza o jednej, z pewnością najsłynniejszej - "Cała jesteś w skowronkach". Jak to się stało, że trafiły tam praktycznie same przeboje?!
J.Z.: Taki to był czas. Mieliśmy teksty znakomitych poetów - Wojtka Młynarskiego, Agnieszki Osieckiej, Leszka Aleksandra Moczulskiego; mój brat (Andrzej Zieliński - przyp. JSK) skomponował całą "plejadę" melodii, które ludziom się bardzo spodobały. To rzeczywiście udana, sławna płyta.
J.S.: Czy również pana ulubiona spośród nagranych przez Skaldów?
J.Z.: Nie. Nie mam jakiejś ulubionej. Nie mam też - może oprócz, ze względu na dziś już kabaretowe teksty, olimpijskiej "Drogi ludzi" - takiej, której nie lubię. Do każdej przykładałem się jednakowo. Dla muzyka płyty są jak dzieci, i nawet jeśli jakiemuś dziecku wiedzie się gorzej - nie znaczy to, że je kocha się mniej niż inne.
J.S.: A czy będzie nowa, pierwsza od wielu lat, płyta Skaldów?
J.Z.: Myślimy o czymś nowym. Ale najpierw ma wyjść od dawna zapowiadana płyta Andrzeja, na której zresztą też grają Skaldowie - co trochę odwlecze sprawę. W każdym razie ja przygotowuję pewien nowy materiał. Ale jeszcze nie wiem, czy to będzie z kolei moja solowa płyta, czy też płyta zespołu Skaldowie, za którą wezmę odpowiedzialność.
J.S.: Jak to w końcu jest z pana bratem Andrzejem - wrócił na stałe do zespołu, czy nie? Pytam, bo przecież nadal mieszka w Stanach...
J.Z.: Brat tak naprawdę nigdy się ze Skaldów nie wypisał. Po prostu w drugiej połowie lat 80. Koncertowaliśmy bez niego i bez niego nagraliśmy płytę "Nie domykajmy drzwi". Właśnie dlatego trafił do nas Grzegorz Górkiewicz, bardzo zdolny i wszechstronny muzyk. Czyli Andrzej ciągle jest w Skaldach i dojeżdża ze Stanów na koncerty, choć oczywiście nie na wszystkie - a wtedy z Grzegorzem inaczej rozkładamy wokalne i klawiszowe akcenty.
J.S.: Na koniec pytanie natury osobistej. Podobno stał się pan człowiekiem głębokiej wiary...
J.Z.: Zawsze, od dziecka byłem człowiekiem wierzącym. I tylko - faktycznie - od jakiegoś czasu głośniej mówię o swojej religijności. To trochę tak jak z uczuciem do dziewczyny - kiedy jest się młodym, człowiek może wstydzić się głośno wyznawać miłość... Chociaż teraz sytuacja chyba się zmienia. Młodzi mówią o swoich uczuciach głośniej, śmielej, w sposób bardziej bezpośredni. Także o uczuciach religijnych - stąd cały nurt rocka chrześcijańskiego, tworzony przez długowłosych, pełnych temperamentu ludzi. A że mają temperament - swoją wiarę wykrzykują. Ale mimo wszystko wahałbym się nazwać siebie człowiekiem głębokiej wiary, ponieważ znam inne osoby o wierze prawdziwie głębokiej.