Pokrewieństwo dusz

„Café de Flore” to film, w którego świat widz wkracza niespiesznie. Misternie skonstruowana, na poły fantastyczna rzeczywistość, którą kreuje reżyser Jean-Marc Vallée, uwodzi stopniowo, subtelnie i wyrafinowanie. Zrozumienie dwutorowej struktury filmu i wzajemnych zależności bohaterów oraz równoległych narracji zajmuje dłuższą chwilę. Ale ten początkowy brak jasności nie irytuje – wręcz przeciwnie. Bo ta niepewność i ciekawość to przecież emocje, które widzowie dzielą z bohaterami. A także nieodłączne składowe miłości – jednego z uczuć, które rządzą światem od zarania dziejów, i o którego rozmaitych wcieleniach i barwach opowiada ten film.

22.10.2012 11:48

Matka i jej chory syn. Mężczyzna rozpostarty pomiędzy dwoma kochanymi kobietami. I przepływ ich wzajemnych emocji, których siła i charakter ewoluują, jakby pięła się wzdłuż sinusoidalnego wzoru. Ekstazie towarzyszy żałoba, rozkoszy – ból. W tym równaniu nie ma ani jednej oczywistej odpowiedzi, właściwego rozwiązania. Bohaterowie żyją w różnych czasach i krajach, trapią ich inne codzienne zmartwienia. A jednak ich historie, które pozornie dzieli wszystko, bardzo wiele również łączy. Ta sama desperacja, cierpienie, pragnienia i siła uczuć, identyczne niczym lustrzane odbicia tego samego kształtu.

Vallée tka tę złożoną, pełną zaskakujących zwrotów opowieść cierpliwie, z czułością i ogromnym zrozumieniem dla materii filmu. Jednak nie tylko scenariusz wzbudza mój narastający zachwyt – równie ważnych komponentem tej produkcji są zdjęcia Pierre'a Cottereau. Jego pełen wyczucia, poetycki, emocjonalny styl można było podziwiać w „Jedwabnej opowieści”. Francuski operator potrafi przełożyć najtrudniejsze emocje na język filmu tak, że widz odczuwa je każdym zmysłem. Nie istnieją dla niego granice formy, jedyną granicą jest wyobraźnia. Pod jego palcami obraz układa się w dowolne konfiguracje. Całości dopełnia muzyka, która odgrywa w filmie bardzo ważną rolę. Poszczególne piosenki nie tylko przypisane są danym bohaterom, wspomnieniom i momentom, ale też doskonale synchronizują się z tkanką filmowej opowieści, budując jej unikalny, tkliwy klimat. „Café de Flore” cały jest zresztą jak piosenka. Opada na nas miękką chmurą i przenosi w odległy, ale dziwnie bliski świat, gdzie jedynym kompasem jest serce, a
metronomem – jego wyczuwalny, mocny rytm.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)