Trwa ładowanie...
d407kam
09-11-2007 18:08

Połączenie westernu w starym, dobrym stylu z dynamicznym kinem akcji

d407kam
d407kam

Uważa się, że remake zawsze jest słabszy od oryginału. Ba! Niektórzy twierdzą, że remake w ogóle nie może być dobrym filmem. I pewnie zazwyczaj mają rację. Ale nie w przypadku nowej wersji „3:10 do Yumy“.

Film Jamesa Mangolda to western w najlepszym stylu. Zaryzykuję twierdzenie - za które na pewno oberwę od westernowych fanów - że jest nawet lepszy od swojego pierwowzoru.

Pierwsza wersja „3:10 do Yumy“ (w polskich kinach wyświetlana jako „15:10 do Yumy“) miała premierę równo 50 lat temu. Skrojona była pod potrzeby zupełnie innej publiczności i innej filmowej estetyki. Była prostą historią o farmerze, który podejmuje się niebezpiecznej misji doprowadzenia przestępcy na pociąg do więzienia w Yumie.

Początkowo mężczyzna robi to dla pieniędzy – za wykonanie zadania ma dostać 200 dolarów. Potem jednak działa już wyłącznie w imię sprawiedliwości. Czystej akcji w pierwszej „Yumie“ było niewiele, a pojedynki toczone były raczej na słowa niż rewolwery.

d407kam

Reżyser nowej wersji, James Mangold, nieco zmienił treść filmu i w zasadniczy sposób poprzestawiał akcenty. Przykroił intrygę i postaci do wymogów naszych czasów. Jego „3:10 do Yumy“ to film o kuszeniu i różnych obliczach zła. Nie ma w tym filmie prostego podziału na dobro i zło. Bohaterowie nie są jednowymiarowi, ich działania i motywacja nie są jednoznaczne. Więcej w filmie cynizmu i goryczy.

Farmer Evans (świetna rola Christiana Bale’a) nie jest wcale ostatnim sprawiedliwym. Potrzebuje pieniędzy, by ratować ranczo. Ale kierują nim także inne motywy. Evans, który na wojnie secesyjnej stracił... nogę, jest przekonany, że Bóg go opuścił. Uważa, że może liczyć tylko na siebie. Jak na razie jednak ponosi kolejne porażki. Przyjmując misję, której wszyscy inni się boją, chce udowodnić sobie i swoim bliskim, że nie jest człowiekiem przegranym, że może jeszcze odmienić swoje życie.

Także jego adwersarz, bandyta Ben Wade (wart kolejnego Oscara Russell Crowe), wymyka się jednoznacznym ocenom. To bezwzględny i cyniczny zabójca, który bez wahania strzela nawet do członków swojej bandy. Ale równocześnie nie brak mu artystycznej wrażliwości. Zdaje się patrzeć na świat z dystansu. Chętnie cytuje Biblię, swój rewolwer nazywa ręką Boga. Bo Wade stawia się na równi z Bogiem. Uważa, że tylko Pan ma prawo go osądzić. Nikt inny.

Między Evansem i Wade’m toczy się nieustanna walka. Napięcie wyczuwalne jest nawet wtedy, gdy nic do siebie nie mówią. Dużo w „Yumie“ sygnalizowane jest spojrzeniami, drobnymi gestami. Wade kusi Evansa i nieustannie go prowokuje.

d407kam

Evans za wszelką cenę usiłuje Wade’owi dorównać. Tym bardziej, że obserwatorem ich pojedynku jest nastoletni syn Evansa, który gardzi słabością ojca.

Mangold połączył klasyczny western w starym, dobrym stylu z widowiskiem na wskroś nowoczesnym. Dodał historii dynamizmu i rozmachu. Większość akcji rozgrywa się w surowych plenerach amerykańskiej prerii. Nie brak w filmie efektownych pościgów i strzelanin. Montaż, zdjęcia i muzyka Marco Beltrami’ego także są bez zarzutu. „3:10 do Yumy“ powinna spodobać się więc nawet tym, którzy na co dzień w westernach nie gustują.

d407kam
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d407kam