Trwa ładowanie...
dfdr9f1
19-07-2010 11:31

Popcorn się kończy, karawana jedzie dalej

dfdr9f1
dfdr9f1

Po pokonaniu Megatrona i rozbiciu Decepticonów wydawać się może, że nastały spokojne czasy. Autoboty i ludzie ramię w ramię działają pod skrzydłami elitarnej jednostki N.E.S.T., która skrzętnie ukrywa przed opinią publiczną wszelkie dowody na istnienie inteligentnych istot pozaziemskich. Tymczasem w sielskim domostwie państwa Witwicky zachodzą wielkie zmiany. Sam wyjeżdża bowiem na studia. Jego dziewczyna, Mikaela, grana przez zawsze piękną Megan Fox, pozostaje jednak w rodzinnym mieście. Młodzi oczywiście martwią się, czy uda im się utrzymać związek na odległość. Wszystkie te problemy są jednak niczym w porównaniu do zbliżającej się wojny, która nie tylko ujawni mocodawcę Megatrona, ale i dawno zapomniane związki ludzi i robotów sięgające wstecz do czasów prehistorycznych.

Druga część opowieści o ogromnych robotach zamieniających się w przeróżnego rodzaju środki transportu jest jeszcze szybsza, bardziej efektowna i wciągająca, niż królujący na ekranach kin w roku 2007 Transformers. W filmie każdy widz lubujący się w kinie popularnym znajdzie coś dla siebie. Są efekty specjalne, wojna o losy świata, piękna kobieta, lekko zakręcony bohater i gigantyczne roboty w mgnieniu oka zamieniające się w samochody, a wszystko to podane w komediowym sosie. No i ruiny, nie może być teraz takiego filmu bez jakichś biednych antycznych ruin zgniatanych na proch. Szkoda tylko, że wszystkich tych elementów jest po prostu za dużo, przez co to danie filmowe staje się odrobinę ciężkostrawne.

Nawet biorąc pod uwagę fakt, że nie o najwyższych lotów fabułę w takich filmach chodzi, to co chwilę wyłapać można drobne niekonsekwencje czy wybory reżysera, które zwyczajnie irytują. Jak choćby to, że reżyser zapomina momentami o tym, o jakich robotach film kręci. W pewnym momencie wydaje się, że Michael Bay macha do twórców nowego Terminatora i krzyczy „Patrzcie frajerzy, ja zrobiłbym to fajniej!”. Szczególnie zirytuje to co… …bardziej fanatycznych wielbicieli konwencji. Z niezrozumiałych przyczyn sporo czasu na ekranie otrzymują też dzielni amerykańscy żołnierze, którzy na polu walki służą chyba tylko do ściągania ognia przeciwnika i błędnego oznaczania celów do zbombardowania. Na całe szczęście Shia LeBeouf potrafi wziąć na barki ciężar podtrzymywania całej produkcji i wychodzi z tego obronną ręką. Jego Sam jest przekonująco niepewny siebie, momentami irytujący, ale zagrany z wyczuciem. Partnerująca mu Megan Fox skutecznie potrafi też odciągnąć oczy od gigantycznych robotów, a to prawdziwa sztuka.

Elementy komiczne w filmie cierpią na główną dolegliwość całej produkcji – jest ich po prostu za dużo. Nawet kierowany do młodszej części widowni slapstickowy humor można by znieść, gdyby nie było go w nadmiarze. Niektóre decyzje twórców, jak choćby zamiana dwóch Autobotów w roboclowny, wydają się szczególnie chybione. Podobnych zabiegów próbował już George Lucas z Jar Jar Binksem i wszyscy pamiętamy, jak to się skończyło. Na całe szczęście John Turturro wcielający się w „zdradzonego przez własną ojczyznę” byłego agenta ratuje ten aspekt filmu.

dfdr9f1

Największym minusem filmu pozostaje jednak jego długość. Można by pomyśleć, że reżyser w końcu pójdzie po rozum do głowy i przestanie kręcić ponad dwugodzinne filmy. Sto pięćdziesiąt minut kina według Michaela Baya może po prostu człowieka zacząć męczyć. Po raz pierwszy w życiu potrzebowałem chyba krótkiej przerwy na rozprostowanie nóg i zaopatrzenie się w nową porcję kinowych smakołyków. Wydaje się, że niektóre sceny mogły zostać wycięte bez żadnej szkody dla opowiadanej historii. Co więcej, taki zabieg z pewnością mógłby zlikwidować efekt przepełnienia, który film wywołuje.

Wszystkie niedociągnięcia bledną jednak wobec prawdziwego festiwalu efektów specjalnych, który rozgrywa się przed naszymi oczami. Projekty robotów zachwycają i wgniatają w fotel, zaś gdy te zaczną się ruszać, nie można od nich po prostu oderwać oczu. Starcia między Autobotami i Decepticonami są czasami tak szybkie, że nawet mimo obficie serwowanego spowalniania nie wiadomo co dzieje się na ekranie (prawdziwa orgia wszelkiego rodzaju przekładni, kół zębatych i innych mechanizmów). Przepych wizualny nowych Transformers przebija zdecydowanie to, co widzieliśmy w części pierwszej. Roboty są większe, wybuchy jeszcze bardziej efektowne. Za to właśnie kochamy Michaela Baya.

Jeśli jesteście w stanie przymknąć oko na nie najwyższych lotów humor, miejscami po prostu kiepskie dialogi i dziury w narracji, to druga część Transformers przypadnie Wam do gustu. Dwuipółgodzinna fiesta efektów specjalnych, spektakularne walki pomiędzy gigantycznymi robotami oraz, typowe dla Baya, efektowne ujęcia tworzą smakowite wakacyjne danie, wobec którego żaden fan kina popularnego nie może pozostać obojętnym. A jeśli dodamy do tego fakt, że do uczty zapraszają piękna Megan Fox i świetny Shia LeBouff możecie być przekonani, że długo o drugiej części Transformers nie zapomnicie. Nawet jeśli nie będziecie pamiętać o co w tym wszystkim chodziło.

dfdr9f1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dfdr9f1