Posłańcy (The Messengers)
Thriller "Posłańcy" mógłby być całkiem niezły, gdyby tylko ktoś inny zajął się reżyserią, ktoś inny napisał dialogi, ktoś inny w nim zagrał i wreszcie ktoś inny skomponował muzykę.
Po nieciekawych przeżyciach w Chicago rodzina Solomonów przenosi się na oddaloną od siedzib ludzkich farmę, by tu w spokoju poukładać swoje sprawy. Ojciec rodziny chce hodować słoneczniki. Liczy też na to, że matce uda się złapać kontakt z dorastającą córką. Problem polega na tym, że nastoletnia Jess i jej 3-letni brat Ben już drugiego dnia pobytu w upiornie wyglądającym domu zaczynają widzieć zjawy.
Jedyne, co w "Posłańcach" jest w miarę interesujące to pomysł. Niestety w filmie, podobnie jak w innych dziedzinach sztuki, istotne są szczegóły. A te kompletnie zawiodły. Trudno od twórców horroru wymagać, by dialogi były na poziomie Woody'ego Allena, jednak rozmowy w "Posłańcach" są jakby żywcem wyciągnięte z brazylijskiego serialu. Równie nieprzekonujące jest aktorstwo Dylana McDermotta jako próbującego radzić sobie w trudnej sytuacji ojca. Ten sam zarzut dotyczy Penelope Ann Miller w roli znerwicowanej matki.
Dodatkowym koszmarem jest muzyka mająca widzowi podpowiedzieć, że właśnie teraz trzeba się bać. Zabieg ten jest o tyle zrozumiały, że w innym wypadku widz mógłby zasnąć z nudów.
Nad "Posłańcami" unosi się zapach Alfreda Hitchcocka. Dom, do którego wprowadzają się Solomonowie przywodzi na myśl budynek z "Psychozy". Jak by tego było mało, przewidywalny scenariusz postanowiono udekorować krukami. Ptaki zachowują się zupełnie tak, jakby przyleciały z thrillera... "Ptaki". Mianowicie, atakują ludzi. Tyle tylko, że w filmie Hitchcocka miało to sens. W "Posłańcach" jest jedynie niepotrzebnym fajerwerkiem.
"Posłańcy" to pierwszy hollywoodzki obraz bliźniaków z Hong Kongu. Gdyby kariera Oxide i Danny'ego Panga miała zależeć od tego obrazu, właśnie by się zakończyła.