Trwa ładowanie...
d402p5m
31-01-2011 14:46

Powiedz im, kim byłem...

d402p5m
d402p5m

Mr. Nobody” nie spodobał się szerszej publiczności, otrzymał skrajne, nierzadko miażdżące recenzje. Dlaczego? Nie jest to bynajmniej film zły. Tym bardziej, że kino ostatnio prezentowało nam wiele gorszych produkcji, nagradzanych Oscarami i Złotymi Globami, a niewiele filmów, niosących podobny ładunek emocjonalny i ważkie przesłania. „Mr. Nobody” ma w sobie coś urzekającego. Ten film po prostu mnie zafascynował, dałem się ponieść odważnej wizji reżysera.

Nie jest to obraz łatwy w odbiorze. Reżyser z prostych scen, epatujących silnymi uczuciami, buduje skomplikowaną tkaninę, łamiąc chronologię zdarzeń, a często przedstawiając poszczególne fakty z życia bohatera przeczące sobie nawzajem. I w zasadzie nie wiemy, co miało miejsce naprawdę. Życie głównego bohatera, Nemo Nobody’ego (nobody po angielsku znaczy „nikt”) przebiega jakby w kilku wymiarach: dwu-, a nawet trój-liniowo. Cały czas Nemo goni za straconymi marzeniami, próbując odzyskać to, czego nigdy nie miał.

Van Dormael zabiera nas w niezwykłą wędrówkę po umyśle i wspomnieniach ostatniego śmiertelnego człowieka na ziemi. Nemo przywołuje swoje życie w retrospekcjach podczas hipnotycznych sesji z dziwacznym psychologiem oraz reporterem, zagubionym tak jak widz w jego opowieści. Twórcy proponują nam kilka różnych wersji życia bohatera, przedstawiając to, co się faktycznie zdarzyło, to co mogło by się wydarzyć, gdyby jakaś drobna, mała rzecz potoczyłaby się inaczej i to, co Nemo chciał, żeby sie stało. O nim samym wiemy niewiele. Nemo jest postacią tajemniczą, mamy podstawy sądzić, że jak sugeruje to jego nazwisko – człowiek ten nigdy nawet nie istniał...

„Mr. Nobody” to nakręcony w formie melodramatu sci-fi (!) traktat filozoficzny. Rozważania o prawdzie i opowieść o konsekwencjach wyborów, o tym, że każdy krok ma fundamentalne znaczenie dla przyszłości. Każdy nasz wybór będzie miał wpływ na to, jak potoczy się nasze życie. Reżyser przywołuje tu teorię efektu motylu – najmniejsza, najbardziej pozbawiona znaczenia rzecz może okazać się czynnikiem determinującym czyjeś życie. Tym bardziej, gdy człowiek sam nie jest w stanie dokonać wyboru. Obrazuje to symboliczna scena – bieg chłopca za uciekającym pociągiem, gdy nie może się zdecydować, czy zostać z ojcem, czy wyjechać z matką. Cokolwiek się teraz stanie, będzie miało kardynalne znaczenie, a o przyszłości chłopca i jego rodziców może zadecydować dosłownie wszystko. Jest to kluczowa scena całego filmu. Ona determinuje zarówno fabułę całej opowieści, jak i życie Nemo, jego dwoistość. Nie wiemy, co chłopiec wybrał, dlatego od tego momentu wszystko staje się możliwe, każda ścieżka, jaką podążył bohater wydaje się
prawdopodobna. Nawet ta, gdy Nemo dosłownie ucieka przed odpowiedzialnością. A co się właściwie potoczyło wtedy na stacji – jest tak naprawdę bez znaczenia. I to jest kluczem do zrozumienia filmu.

d402p5m

Reżyser niczego nam nie ułatwia. Prowadzi nas poprzez rzeczywiste i zmyślone wydarzenia, poprzez marzenia, wspomnienia, a nawet świat wyobraźni swojego bohatera. I tak naprawdę wszystko to – cały ten wewnętrzny kosmos – każdy jego element jest tak samo ważny, każdy jest integralną częścią człowieka.

Nieważne przy tym stają się takie pojęcia jak „prawda”, czy „obiektywizm”. Reżyser nie tylko nie mówi nam, co jest faktem, a co zmyśleniem, ale jeszcze na każdym kroku utrudnia odróżnienie jednego od drugiego. Wprowadza nas na fałszywe ścieżki i podrzuca mylne tropy. Co jest prawdą? Czy ponad stuletni starzec istnieje, czy wszystko jest tylko wymysłem dziewięciolatka, który ucieka w świat imaginacji, niezdolny do podjęcia decyzji, a przeżywający w tej jednej chwili, trwającej wieczność, całe swoje przyszłe życia? A może to sen piętnastolatka pogrążonego w śpiączce po wypadku? Czy też konfabulacje dorosłego Nemo, umierającego w swoim samochodzie, który wpadł do rzeki? Te kilka obrazów powraca natrętnie, jak refren. Są to kamienie milowe tej dziwnej, niesamowitej opowieści.

Wszystko widzimy z perspektywy głównego bohatera, wiemy i pamiętamy tylko to, co on. A gdy zmienia zeznania – zmienia się też nasza wiedza o nim. Pojawia się tutaj wiele pytań. Na ile można poznać człowieka i co jest tak naprawdę „prawdą” o nim? To, jaki jest rzeczywiście, czy nasze wyobrażenie o kimś? To, jak go zapamiętaliśmy i to, co on sam pamięta? Czy prawdziwe jest jedynie to, co my uważamy za prawdę? Nasze subiektywne odczucia i wiedza są tak naprawdę ważniejsze od „autentycznej” rzeczywistości. Bo jedyna prawda dla nas to taka, jaką wersję wydarzenia my znamy.

Tak samo, jak wiemy o Nemo tylko to, co on nam opowie, bez względu na to, czy jest to jego pamięć, czy zmyślenie. Nobody wędruje po swojej przeszłości, próbując ją modyfikować, zmieniać, goni za utraconą miłością. Teraz, opowiadając to komuś, ma okazję ułożyć życie tak, jak chce. Kiedyś przysiągł sobie, że będzie konsekwentnie dążył do celu, nie licząc na przypadek – i doszedł tą drogą do pewnego miejsca w życiu. A w innej rzeczywistości zdał się tylko na los – każdą decyzję podejmując przy użyciu monety – i doprowadziło go to do zupełnie innego punktu. Ale puenta jest jedna i ta sama w obu przypadkach - w każdym momencie miał tak naprawdę niewiele do powiedzenia. Jakakolwiek droga, którą podążał - nie dała mu szczęścia. Rozgoryczony Nemo cytuje słowa Tennessee Williamsa o tym, że każdy nasz wybór, jaki podejmiemy w życiu, jest właściwy: ”Każdy ścieżka jest tą właściwą ścieżką. Wszystko mogłoby być wszystkim innym i miałoby takie samo znaczenie”. Więc co z naszymi wyborami, na które decydujemy się każdego
dnia? To wszystko okazuje się bez znaczenia? Tak było w przypadku Nemo. Zmieniało się diametralnie jego życie, ale ta szarpanina, nawet zmienianie przeszłości, romantyczna pogoń za nieuchwytnym marzeniem nie prowadzi go do niczego. Cokolwiek robi teraz, próbując na nowo napisać swoje życie, cały czas przegrywa walkę z losem. Próbuje ustalić jakąś wersję swojego życia, przekazując ją nam. Tworzy alternatywne historie, zastanawiając się, jaki wpływ na dalsze życie miałoby to, gdyby postąpił inaczej. I na tym polega fenomen percepcji, którą funduje nam Van Dormael – jest ona zmienna, bardzo subiektywna. Zdani jesteśmy bowiem jedynie na to, co pokaże nam twórca. Nie będziemy wiedzieć nic poza to, co chce nam przekazać ten, kto snuje opowieść. Nie zobaczymy nic więcej, nic ponad to nie poznamy. Brzmią tu echa eksperymentów filmowych Jorgena Letha, którego fascynowało właśnie to uzależnienie percepcji widza od zamysłu autora.

d402p5m

Reżyser–Nemo przedstawia co chwila inną wersje wydarzeń, zmuszając nas do ciągłego podążania za jego tokiem opowieści. Jesteśmy skazani właśnie na jego wizję – na jego subiektywny obraz postrzegania świata. I właśnie w tym elemencie film ociera się o wielkość. Ten odważny sposób narracji w zasadzie bliski jest zasadom konstrukcji „Ulissesa” Jamesa Joyca – świat widziany oczami bohatera, jego wędrówka, wyznaczona kamieniami milowymi oraz natrętne powroty do kilku wydarzeń.

Sam sposób kręcenia przypomina filmy Michela Gondry’ego, szczególnie „Zakochanego bez pamięci”, albo „Źródło” Aronofsky’ego, a bohaterowie szarpią się na planie niczym postacie z „Rekonstrukcji” Christoffera Boe. Nawiązań kulturowych i filmowych jest więcej (chociażby bezpośrednie odniesienia do „Efektu motyla” Erica Bressa, i J. Mackye Grubera). „Mr. Nobody” jest dziełem postmodernistycznym, osadzonym w konkretnych realiach, ale wykraczającym poza jakiekolwiek standardy. Reżyser stosuje różne sposoby narracji, różne konwencje. Następujące po sobie ujęcia często kontrastują ze sobą. Spokojne, sielankowe obrazy ustępują miejsca dramatycznym sekwencjom. Muzyka często też stanowi kontrapunkt dla obrazu, a główny motyw stoi w sprzeczności do osi dramatycznej. Może to kogoś razić, ale wywołuje to ciekawy efekt artystyczny.

Trudno zrozumieć ten film, trudno go sklasyfikować. Pobieżne „przesunięcie się” po nim doprowadzi do kompletnego niezrozumienia i odrzucenia go. A naprawdę warto poświęcić temu filmowi więcej czasu i uwagi, zastanowić się nad nim. Ma on wiele do zaoferowania, nawet w warstwie wizualnej. Kilka scen jest po prostu monumentalnych, wiele zaskakuje. W fabułę mamy wplecionych kilka intrygujących wykładów i pytań o naturę wszechświata, co pogłębia warstwę znaczeniową filmu. Główna rola to popis Jareda Leto, który wraca do formy z „Requiem dla snu”, doskonale oddając wszelkie niuanse swojej postaci. Doskonale także został ucharakteryzowany, grając ponad stuletniego starca, narratora tej opowieści. Wszystkie te elementy składają się na jeden z najoryginalniejszych obrazów ostatnich lat.

Reżyser nie ustrzegł się paru błędów, można zarzucić mu nadmierny sentymentalizm, grę na emocjach widza, ale to za mało, żeby skreślać ten film. Dlatego będę go bronił i zachęcam do obejrzenia go. Wystarczy odrobina wrażliwości i cierpliwości, a na pewno nie okaże się on stratą czasu.

d402p5m
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d402p5m