Po obejrzeniu filmu Agnieszki Holland i Kasi Adamik nadal nie wiem, po co wracać do Janosika. Nie jest to aż tak ważna czy kontrowersyjna postać w naszej historii i kulturze, by trzeba ją było demitologizować, weryfikować, lustrować itd. Być może, ten film jest ważniejszy dla Słowaków, skoro mieli nam za złe, że zabraliśmy ich bohatera i przerobiliśmy na polskiego bojownika o wolność i sprawiedliwość.
W końcu scenariusz napisała Eva Borusovicova, która ponoć nawet się kiedyś z Janosika doktoryzowała. Wierność faktom nie zawsze jednak sprawdza się w kinie - ono wymaga raczej „twórczej zdrady”.
Po obejrzeniu filmu Agnieszki Holland i Kasi Adamik nadal nie wiem, po co wracać do Janosika. Nie jest to aż tak ważna czy kontrowersyjna postać w naszej historii i kulturze, by trzeba ją było demitologizować, weryfikować, lustrować itd.
Być może, ten film jest ważniejszy dla Słowaków, skoro mieli nam za złe, że zabraliśmy ich bohatera i przerobiliśmy na polskiego bojownika o wolność i sprawiedliwość. W końcu scenariusz napisała Eva Borusovicova, która ponoć nawet się kiedyś z Janosika doktoryzowała. Wierność faktom nie zawsze jednak sprawdza się w kinie - ono wymaga raczej „twórczej zdrady”.
Nie znaczy to, że film Adamik i Holland nie ma zalet. Ma i to całkiem liczne. Jest przykładem dobrej roboty reżyserskiej, pokazuje świat XVIII-wiecznych górali ze zmysłową intensywnością i ekscytacją nad detalami.
Zbójeckie ozdoby i warkoczyki, wysoko zadzierane spódnice, miody lejące się przez palce, mikstury wyrabiane przez wiedźmy i lecznicze wywary babuni pieszczą oczy, a zgrabne dialogi, szczęśliwie pozbawione stylizacji na gwarę i świetna muzyka Antoniego Łazarkiewicza, wyznaczająca rytm i tempo filmu, robi dobrze uszom (i to mimo, tradycyjnie, nie najlepszego polskiego dubbingu).
Reżyserki nie unikają również tego, co w tamtym świecie było potworne i pokraczne. Są spasieni arystokraci z tłustymi dupskami i martwe niemowlę z odciętym siusiakiem, łamanie kołem i wieszanie za żebro.
Nie mniej istotna jest też uroda ludzi. Nigdy nie byłem wielbicielem mięśniaków, toteż nad muskulaturę niegdysiejszego Janosika, Marka Perepeczki, przedkładam szczupłą, chłopięcą sylwetkę Vaclava Jiraceka.
Kilka smakowitych scen erotycznych wreszcie zadaje kłam twierdzeniu, że polskie kino jest pruderyjne i pozbawione sex appealu. Ta na śniegu tylko nieznacznie ustępuje mojej ulubionej scenie aktywności płciowej w trudnych warunkach atmosferycznych z izraelskiego filmu „Yossi i Jagger” Eytana Foxa.
Wszystko to zaś na urodziwym tle Karpat, ukazanych bez pocztówkowej łatwizny, w czym wielka zasługa Martina Strby, etatowego operatora Martina Sulika (m.in. „Ogród”, „Słoneczne miasto”).
Są także w filmie Adamik/ Holland dobre role. Zwracam uwagę szczególnie na Michała Żebrowskiego, bowiem trochę już zapomnieliśmy, że to całkiem niezły aktor. Świetnie tu zagrał kabotyńskiego zbója, zdrajcę Huncagę, który – o ironio dziejów! – tworzy potem legendę Janosika (jakaś aluzja do polityki IPN-u?).
W szczególe „Prawdziwa historia” dostarcza więc sporo przyjemności, ale w ogóle nie jest porywająca. Trudno nawet uznać nowego „Janosika” za kino przygodowe, bowiem niewiele w nim spektakularnych scen napadów i grabieży. Główny bohater nie idzie zbójować z misją odbierania bogatym i dawania biednym, ale właściwie dlatego, że po wojaczce nie ma co ze sobą zrobić, a wypasanie owiec wydaje mu się zbyt nudnym zajęciem.
Dobrze strzela, parę razy trafia niezły łup, toteż okoliczna ludność zaczyna harnasiowi przypisywać nadprzyrodzone zdolności. Nadto w gruncie rzeczy dobry i uczciwy z niego człowiek. Twórczynie filmu próbują więc stylizować go trochę na Chrystusa, ale co to za Chrystus bez charyzmy?
Niemniej te religijne tropy są źródłem niespodziewanego komizmu w scenie, w której bohaterowi ukazuje się szatan, grany przez... Adama Woronowicza alias ksiądz Popiełuszko. Chrystus, któremu ukazuje się Popiełuszko! To ci dopiero niekanoniczne objawienie!
Inną sprawą jest zaskakująco konserwatywna wymowa filmu (okazuje się, że każdy zbójnik marzy o rodzinnym ciepełko) i dziwna – zważywszy na fakt, że dzieło podpisały trzy kobiety – mizoginia (jedna bohaterka puszcza Janosika kantem, druga się łajdaczy, trzecia to zła czarownica, a wszystkie doprowadzają chłopów do zguby).
Kim więc miałby być Janosik dla nas dzisiaj, skoro już nie idolem z popularnego serialu? Ani z niego anarchista, ani alterglobalista. Nie wyraża problemów pogranicza, nie jest też specjalnie multikulti. Owszem, ma nieco metroseksualny wdzięk, ale nie eksponuje go dostatecznie. A szkoda. Bo Janosik to taka postać, o której warto opowiadać tylko „nieprawdziwe historie”.