Prowokuję świadomie
Elżbieta Jaworowicz od lat tropi przykłady niesprawiedliwości społecznej. Nie unika tematów drażliwych. Jedni za nią przepadają, inni nienawidzą. Jej program jest dla niektórych ostatnią szansą na uzyskanie pomocy.
Mirosław Mikulski: Mam wrażenie, że pani programy są teraz mniej drapieżne niż na początku lat dziewięćdziesiątych. Zgadza się pani ze mną?
Elżbieta Jaworowicz: Nie myślałam o tym, ale może rzeczywiście ma pan rację. Być może miałam wtedy więcej energii, a teraz nieco złagodniałam. Nikt nie jest bez wad. Czas płynie, rzeczywistość się zmienia, a człowiek dojrzewa i zauważa, że nie wszystko jest czarno-białe. Może to mnie trochę temperuje? Oglądalność świadczy jednak o tym, że ludzie nadal chcą oglądać "Sprawę dla reportera". To są miliony widzów i przy takiej konkurencji to dla mnie ogromna satysfakcja.
M.M.: Jednak nie wszyscy za panią przepadają?
E.J.: To prawda. Na początku lat dziewięćdziesiątych, w okresie pierwszych prywatyzacji, ministrowie, kiedy im się coś nie podobało, telefonowali do dyrektora programu i zakazywali emisji moich programów. Byłam zdumiona tymi ingerencjami, bo wydawało mi się, że wreszcie nadszedł czas, kiedy wszystko można powiedzieć. Bardzo się tym rozczarowałam i bardzo przeżyłam te pierwsze lat wolności. Nie chciałabym przechodzić tego po raz drugi.
M.M.: Teraz już nie dzwonią?
E.J.: Nie wiem, może i dzwonią, ale dyrekcja nie słucha ich na kolanach. Myślę, że politycy odzwyczaili się już od ręcznego sterowania telewizją. Nauczyli się, że w demokracji nie można ot tak wpływać na treść programu. Poza tym po latach wyrobiłam sobie już taką pozycję, że bez racji nie pozwolę nikomu ingerować w to, co robię.
M.M.: Kiedyś zarzucano pani populizm?
E.J.: I zarzucają mi nadal. Nie uważam tego za obelgę tylko za komplement. Co to właściwie znaczy populizm - to schlebianie ludowi. Pytam wtedy, komu mam schlebiać - politykom i władzy? Robię programy dla ludzi i mam obowiązek pokazywać to, co widzę. Myślę, że wielu polityków zrozumiało, że nie można chować głowy w piasek i nie dostrzegać tego, że ludzie myślą inaczej niż im się wydaje. Nie wszyscy muszą rozumieć przemiany, a politycy są od tego, żeby to wytłumaczyć. Nie ma wiedzy zarezerwowanej tylko dla ekonomistów, a hermetyczny bełkot często służy ukryciu prawdy.
M.M.: Ma pani teraz mniej pracy niż dziesięć lat temu?
E.J.: Więcej! Im dalej w las, tym więcej problemów. Ci, którzy wychowali się w poprzedniej epoce, nie nadążają ze zmianami i czują się wysadzeni z siodła. Na przykład w ostatnich latach sprzedano kilkaset tysięcy mieszkań zakładowych razem z lokatorami. Niedawno w Zabrzu trzech biznesmenów za cenę dobrego samochodu kupiło ponad tysiąc takich mieszkań. Być może to tylko wypadek przy pracy, ale podobnych przykładów jest wiele. Ludzie to widzą, denerwuje ich to i proszą o interwencję. Niestety, powiększa się też margines biedy, np. konsekwencją decyzji o rozwiązaniu PGR-ów jest brak pracy. Ludzie nie są temu winni i sami sobie z tym nie poradzą. Obawiam się, że tematów niestety nie zabraknie.
M.M.: Skąd pani czerpie tematy do programu?
E.J.: Z życia. "Sprawa dla reportera" jest jak zwierciadło, w którym odbijają się nastroje społeczne. Ludzie mi ufają i sami się zgłaszają. Niedawno, tylko w ciągu jednego tygodnia otrzymałam 150 listów z prośbą o interwencję! Od lat dostaję najwięcej listów w całej telewizji. Przeglądam też gazety, często mała notka w prasie może stanowić kanwę do opowieści o cudzym dramacie.
M.M.: Czuje pani misję do spełnienia?
E.J.: Nie, nie czuję żadnej misji, ale satysfakcję i radość z tego, że jestem komuś potrzebna. Świadczą o tym wygrywane przeze mnie plebiscyty publiczności. Słucham tego, co mówią ludzie, a nie politycy. Dziennikarz ma służyć widzom, a ja wykonuję swoją robotę najlepiej jak umiem.
M.M.: Można się uodpornić na niesprawiedliwość i krzywdę?
E.J.: Na to nie można się uodpornić i zawsze to przeżywam, ale muszę być jak chirurg. On nie może płakać, że pacjenta boli, tylko musi wyciąć chory narząd, tak jak ja muszę zrobić program. Staram się w jak najkrótszym czasie zmieścić jak najwięcej treści i czasami wygląda to jakbym pokrzykiwała na gości, bo mówię z szybkością karabinu maszynowego. Wygląda to tak, jakbym chciała wszystkich zdominować.
M.M.: Często mówi pani podniesionym głosem, to też gra?
E.J.: Prowokuję świadomie. Pokrzykuję, prowokuję i zadaję niewygodne pytania, aby dociec prawdy. Kamera ma w sobie coś metafizycznego, widzi, kto kłami, a kto nie. Widzowie potrafią to łatwo wyczuć i ocenić.
M.M.: Nie myślała pani o zmianie tematyki i robieniu programu na mniej stresujące tematy?
E.J.: Myślałam, ale chyba telewizji nie jest to potrzebne. Chciałabym robić drugi program, tym razem "na słodko". Pokazać ludzi pięknych, zdrowych, bogatych i cenę jaką zapłacili za sukces. Może kiedyś to mi się uda.