Ryszard epoki Faktów i Wiadomości
Wieczorem włączam telewizor. Przed oczami przesuwają się kolorowe obrazy codziennych programów informacyjnych. Widzę, jak ktoś strzela do uciekającego z bazaru tłumu, ktoś krzyczy, ktoś płacze, następnie operator pokazuje na zbliżeniu obciętą nogę leżącego kilka metrów dalej mężczyzny.
Szybkie cięcie i kolejna wiadomość. Terroryści uprowadzili kobiety, które teraz ze łzami w oczach i z przystawionymi do szyi nożami błagają o pomoc. Cięcie. Jakiś polityk z obrzydliwym uśmiechem podaje rękę drugiemu politykowi, choć z góry wiadomo, że najchętniej przyłożyłby mu z piąchy. Cięcie. Rozkładające się trupy dzieci wyjmowane są z beczek, w których zamknęli je rodzice. Matka obojętnym wzrokiem patrzy na to siedząc w bieliźnie na łóżku. Cięcie, cięcie, cięcie... Widzimy to wszystko i spokojnie jemy kolację. Nic się nie dzieje. Pełna obojętność, do której przyzwyczaiła nas serwowana codziennie odpowiednia dawka makabry. Kiedy więc na dużym telebimie oglądamy powiększoną głowę Jerzego Stuhra, z niewielką dziurą po kuli, z której wypływa strużka krwi, nikt nie odwraca wzroku. Normalna sprawa, ale chyba nie tak do końca. Teatr to jednak nie Fakty ani Wiadomości. Z teatru powinniśmy wyjść poruszeni.
'Ryszard III' w reżyserii Jerzego Stuhra wcale do tego nie prowokuje. Mimo interesującego, niezwykle sprawnie i konsekwentnie przeprowadzonego pomysłu inscenizacyjnego, nie wywołał we mnie większych emocji, nie sprawił, by ciarki przeszły po plecach na widok okrutnego, przebiegłego tyrana, jakim jest bohater sztuki Szekspira. Zwyczajnie nie przestraszyłam się go, a powinnam. Jerzy Stuhr nie jest tu bowiem kalekim, zakompleksionym despotą mordującym ludzi bez zmrużenia oka, ale przebiegłym politykiem, kryjącym się za zasłoną obleśnych uśmiechów i populistycznych haseł. Jerzy Stuhr ma... ...w sobie w tym spektaklu sto procent Stuhra, znanego z filmów i innych przedstawień, z powtarzalnych gestów i min, które są przewidywalne jak kolejność następujących po sobie pór roku. Być może trudno jednak mierzyć się z postacią Ryszarda, samemu reżyserując i równocześnie wcielając się w jedną z najtrudniejszych ról w historii teatru.
Aktorowi Jerzemu Stuhrowi zabrakło reżysera, tak jak reżyserowi Jerzemu Stuhrowi zabrakło aktora. I to główny minus spektaklu. A miał on szansę stać się naprawdę ważnym głosem w dyskusji o współczesnym świecie, w którym swoich wrogów podgląda się na telewizyjnych monitorach, a sceny egzekucji z upodobaniem wyświetla się w powiększeniu. Ryszard, niczym Wielki Brat, podchodzi do balustradki, która pod ciężarem jego ręki zaczyna świecić, uruchamiając umieszczone nad sceną telewizory. Kiedy gaśnie, staje się symboliczną trybuną, z której uzurpator wygłasza bezpośrednio do publiczności swoje umoralniające i egocentryczne mowy. To jeden z ładniejszych pomysłów Stuhra reżysera.
Zresztą strona plastyczna przedstawienia robi wrażenie. Metalowa konstrukcja, zbudowana przez Marka Brauna, wprowadza na scenę pewien rodzaj niepokoju. Zjeżdżająca z góry krata powoduje, iż wydaje się nam, że cały świat jest więzieniem, z którego nie ma ucieczki, a nawet jeśli jej spróbujemy, to i tak zostaniemy przyłapani przez kamery na gorącym uczynku. Bo w naszych stechnicyzowanych czasach, by trzymać w ręku władzę, wystarczy dostęp do odpowiednich mediów. I "Ryszard III" Jerzego Stuhra właśnie o tym opowiada, choć jest to opowieść chłodna jak szklana tafla ekranu.
(fot. Gazeta Krakowska / Jacek Kozioł)