Ed Wood. 100 lat temu urodził się "najgorszy reżyser wszech czasów"
Choć za życia stworzył jedne z najgorszych filmów w dziejach kinematografii, to współcześnie owiewa go legenda. Edward Wood to postać kultowa dla sympatyków estetyki kampu, ale nie tylko. Za sprawą znakomitego dzieła Tima Burtona "Ed Wood" z tytułową rolą Johnny’ego Deppa coraz częściej dostrzegamy w tym inspirującym ekscentryku idealizm oraz niezwykłą determinację towarzyszącą walce o marzenia.
Edward Davis Wood Jr. – "najgorszy reżyser wszech czasów", urodził się dokładnie 100 lat temu, 10 października 1924 roku w Poughkeepsie w stanie Nowy Jork w rodzinie pracownika poczty. Od początku był człowiekiem wielu pasji, z ogromnym zapałem. Wykazywał wielkie zamiłowanie i oddanie względem sztuki w najróżniejszych odsłonach. Kolekcjonował komiksy i plakaty filmowe, uwielbiał mroczne historie, ale też opowiadania fantastyczne czy westerny. Wspólnie z przyjaciółmi z podwórka wystawiał ponadto amatorskie przedstawienia, odgrywając różne scenki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Człowiek z kamerą filmową
Jego największą miłością pozostawała X muza, a ulubionym reżyserem – Orson Welles, autor legendarnego "Obywatela Kane’a". Nic więc dziwnego, że pierwszą pracę dorywczą Ed podjął w kinie. W międzyczasie śpiewał i grał na perkusji w założonym wraz z kolegami zespole Eddie Wood’s Little Splinters.
Pierwszą kamerę otrzymał w prezencie z okazji 17. urodzin. Niestety nie cieszył się długo wymarzonym upominkiem – dwa miesiące później doszło do japońskiego ataku na Pearl Harbor, a Ed wstąpił do marines. W przyszłości zdarzało się, że skłaniający się ku mitomanii reżyser opowiadał o własnych, nieoficjalnych zasługach dla kraju. W bohaterskiej walce miał m.in. stracić zęby, które wybił mu japoński żołnierz. Odnalezione przez biografów dokumenty zaprzeczają jednak takiemu biegowi zdarzeń – ekstrakcję zębów wykonali mu bowiem dentyści marynarki, a z powodu filariozy, tropikalnej choroby wywoływanej przez nicienie, Ed przez większość służby wykonywał pracę biurową.
Po zakończeniu II wojny światowej Ed Wood znalazł zatrudnienie w grupie cyrkowej. Cyrk otwierał go na świat ekscentryzmu i nieskrępowanej sztuki ciała. Do ulubionych wcieleń scenicznych Eda należały te igrające z tożsamością płciową. Często odgrywał postać kobiety z brodą, nadając jednak tego typu kreacji postępowej wymowy tolerancji, a nie prześmiewczości. Temat transpłciowości powróci później przy okazji jego kultowego, niskobudżetowego filmu "Glen czy Glenda" (1953) stylizowanego na dokumentalną formę. Prywatnie Ed był heteroseksualnym transwestytą. Swojej żonie Kathy miał powiedzieć, że już w dzieciństwie matka przebierała go za dziewczynkę, marząc o urodzeniu córki. Z kolei przyjacielowi Scottowi Raye wyznał, że matka, ubierając go w dziewczęce stroje, tworzyła osobliwą formę kary za jego przewiny.
Marzyciel pozbawiony talentu
Pielęgnowana od najmłodszych lat pasja do kina sprawiła, że Ed Wood rozpoczął studia aktorskie i pisarskie. W 1947 roku przeprowadził się do Los Angeles, aby zawalczyć o hollywoodzkie marzenie. Wkrótce rozpoczął pracę jako reżyser i scenarzysta. Przez kolejne lata mimo pasma porażek nie podda się, do ostatniego momentu próbując utrzymać się w branży.
Po latach od jego śmierci Jim Morton stwierdził: "Jako ekscentryk i indywidualista, Edward D. Wood Jr. był człowiekiem urodzonym dla filmu. Człowiek mniejszego ducha, jeżeli okoliczności zmusiłyby go do robienia filmów w warunkach, jakie miał Wood, dawno złożyłby ręce w geście porażki".
Czy Ed Wood faktycznie był tak złym twórcą filmowym? Najlepiej przekonać się o tym na własnej skórze i… na własne ryzyko. Jego produkcje wyróżniała niezliczona lista błędów (cienie rzucane przez kamerę, spadające rekwizyty), tandetna scenografia, absurdalny i pełen niekonsekwencji scenariusz, niezdarne aktorstwo i w końcu nieudolne efekty specjalne. Wszystkie filmy były niskobudżetowe, co w połączeniu z determinacją Wooda do tworzenia fantastycznych ekranowych przygód z dreszczykiem przy niewystarczających środkach nie mogło skończyć się dobrze. Całość raziła nieporadnością i kiczem.
Kręcił w zawrotnym tempie (w ciągu jednego dnia realizował nawet 30 scen!), nie było go stać na duble – powtarzał jedynie ujęcia z najbardziej rażącymi pomyłkami. Ed Wood był nie tylko reżyserem i scenarzystą, ale też producentem, aktorem i montażystą. Chciałoby się powiedzieć: człowiekiem renesansu, niestety w każdej dziedzinie pozbawionym talentu mimo ogromnych marzeń i wyobraźni. Jego sposób pracy wbrew przeciwnościom losu i skazania na niepowodzenie obrazuje historia z planu filmu "Narzeczona potwora" (1955). Pojawiająca się w nim ośmiornica miała zostać wyposażona w silnik, aby lepiej oddać walkę z jednym z bohaterów. Ten jednak nie został dostarczony na czas i w rezultacie aktor szarpał się ze sztuczną macką mimo widocznego braku oporu ze strony "przerażającego" monstrum.
Ed Wood bronił swojej sztuki: "Jeżeli chcecie mnie poznać, obejrzyjcie film Glen czy Glenda. To ja, to niewątpliwie moja historia. Ale moją dumą i radością jest Plan dziewięć z kosmosu". Ten ostatni to horror science-fiction, w którym atakujący Ziemię kosmici czynią z umarłych zombie, aby następnie wykorzystać ich przeciwko ludzkości. Powiedzieć, że naloty UFO wyglądają sztucznie i nierealistycznie, to jakby nic nie powiedzieć. Niski budżet jest dostrzegalny w każdej scenie, ale to nie tylko przykre dla oka zdjęcia są powodem okrzyknięcia "Planu dziewięć z kosmosu" (1959) jednym z najgorszych filmów w dziejach. Chaotyczny scenariusz i żałosne aktorstwo być może sprawdziłyby się w formie parodii, gdyby ekipa podeszła do projektu z przymrużeniem oka, ale tym, co najbardziej przeraża w filmie, jest fakt, że wszyscy traktowali go całkiem serio.
Ed Wood i jego gwiazdy
Ed Wood miał stałe grono aktorów, którym – podobnie jak samemu twórcy – nie poszczęściło się w Fabryce Snów. Pod okiem "najgorszego reżysera w dziejach kina" ze wszystkich sił starali się uniknąć zapomnienia. Krąg zasilali m.in. Kenne Duncan czy Maila Nurmi – telewizyjna Vampira prowadząca program o horrorach, która pojawiła się w "Plan dziewięć z kosmosu". Ed Wood wypromował ponadto na ekranach kina klasy B zapaśnika szwedzkiego pochodzenia Tora Johnsona.
Największą gwiazdą swych filmów uczynił Belę Lugosiego – legendarnego Księcia Drakulę z klasyka Toda Browninga z 1931 roku. Po latach od kultowej kreacji z franczyzy Universal Monsters Lugosi popadł w zapomnienie, żyjąc na skraju ubóstwa przez nałogi i osobiste problemy. Pomocną dłoń wyciągnął ku niemu właśnie Ed Wood. Dzięki jego determinacji Bela naiwnie uwierzył, że znowu może trafić na szczyt. I choć ich współpraca została zgnieciona przez krytykę, to zaprzyjaźnili się. Ed Wood wspierał Lugosiego w walce z alkoholizmem i uzależnieniem od morfiny.
Bela Lugosi wystąpił w "Glen czy Glenda", "Narzeczona potwora" i "Plan dziewięć z kosmosu". Bardzo przykro patrzy się na te występy upadłej legendy, człowieka zniszczonego przez morfinę, tłumiącego ból. Bela zmarł na planie ostatniego z wymienionych filmów, ale Ed Wood nie zamierzał wycinać scen z własnym idolem. Zamiast tego do planowanych sekwencji z Lugosim zaangażował niezbyt dobranego zastępcę, niejakiego Toma Masona, kręgarza z Kalifornii. Był on znacznie wyższy od swego poprzednika i stale ukrywał twarz – to nie wystarczyło, by oszukać publiczność.
Ostatni akt
W latach 70. w obliczu całkowitego pogrążenia kariery filmowej Ed Wood zajął się reżyserią filmów pornograficznych, a także pisaniem pulpowych opowiadań, w których nie brakowało kontrowersyjnych jak na tamte czasy wątków brutalnej przemocy i śmiałego erotyzmu. Lata porażek i nieustannej krytyki w końcu dały o sobie znać – pod koniec życia reżyser cierpiał na poważną depresję, a własne frustracje topił w alkoholu.
Jego uzależnienie przed laty doprowadziło do rozpadu pierwszego małżeństwa z aktorką Normą McCarthy, która ponadto nie akceptowała transwestytyzmu partnera. Nawyki Wooda tolerowała jego druga żona, Kathy O’Hara. Kobieta mierzyła się jednak z przemocą domową, która była wynikiem alkoholowych wyskoków reżysera.
W ostatnich latach życia twórcy Ed i Kathy żyli na skraju bankructwa. Problemy finansowe zmusiły małżeństwo do wyprowadzki z Hollywood, które w latach 40. naiwnie jawiło się Woodowi jako spełnienie dziecięcych marzeń. Zamieszkali w domu ich przyjaciela, Petera Coe. Grudniowego wieczoru 1978 roku Kathy usłyszała krzyk męża, uznając to za kolejną pijacką burdę. Rano odkryła jego ciało. Ed Wood zmarł na atak serca, w samotnej agonii, w wieku 54 lat.
Pośmiertna ikona
Paradoksalnie po latach od tragicznej śmierci reżysera, jego "tak zła, że aż dobra" twórczość doczekała się miana kultowego. Już dwa lata po śmierci Wooda pośmiertną popularność przyniosła mu publikacja "Nagrody złotego indyka", w której Michael i Harry Medved opisywali najgorsze filmy w historii kina. Pierwsze miejsce w plebiscycie zajął "Plan dziewięć z kosmosu", a jego reżyser doczekał się tytułu najgorszego w historii.
Być może największą sławę Ed Wood zawdzięcza Timowi Burtonowi, który dostrzegł w jego historii szczerą miłość do kina, indywidualizm i nonkonformizm, co zaowocowało powstaniem filmu biograficznego "Ed Wood" (1994). Obserwujemy w nim przejmującą pogoń za marzeniami wbrew przeciwnościom losu – ignorancji producentów, braku finansowego zaplecza i… talentu.
Sportretowany przez Johnny’ego Deppa (ówczesny symbol indywidualizmu po występach w "Edwardzie Nożycorękim" czy "Benny i Joon") tytułowy reżyser to ekscentryk z ambitnymi planami filmowymi, który nie poddaje się mimo pasma druzgocących porażek. Budzi w widzach sympatię oraz inspiruje w walce o sprawy przegrane, z niemożliwego czyniąc możliwe (choć z dyskusyjnym skutkiem). Obraz z pewnością przyczynił się do swoistego kultu Eda Wooda, budząc fascynację współczesnych kinomanów nietuzinkową postacią X muzy.