Sacha Baron Cohen: Na planie "Borata" po raz pierwszy w życiu musiałem mieć kamizelkę kuloodporną
By zagrać Borata, musiał stać się Boratem. Chodzić, mówić, nawet spać w jego piżamie. Sacha Baron Cohen w rozmowie z Yolą Czaderską-Hayek opowiada o tym, że rola w jednej z najsłynniejszych komedii to nie bułka z masłem, ale ciężka i niekiedy niebezpieczna orka.
Yola Czaderska-Hayek: Trudno wyobrazić sobie bardziej odmienne postacie niż Borat i Abbie Hoffman z "Procesu Siódemki z Chicago". A jednak obydwie te role zagrałeś z jednakową łatwością, za obie też dostałeś nominacje do Złotych Globów [nagrodę zdobył tylko jedną, za "Borata" – Y. Cz.-H.]! Czy do każdej z ról przygotowujesz się w inny sposób, czy też masz jakieś uniwersalne metody?
Sacha Baron Cohen: Trudno mi mówić o jakichś konkretnych metodach, ale rzeczywiście jest jedna rzecz, od której zawsze zaczynam przygotowania, bez względu na to, jaką postać mam zagrać. Czy to Borat, czy Ali G, czy Bruno, czy pułkownik Erran Morad – na samym początku staram się opanować język mojego bohatera. Klucz do postaci to kwestia doboru słów. Jakimi zdaniami się posługuje, jakich wyrazów najczęściej używa, z jaką intonacją mówi, z jakim akcentem… Cała reszta, czyli stroje, charakteryzacja, gesty, wszystko to pojawia się dopiero w następnej kolejności. Niezależnie, czy gram Borata, czy Abbiego Hoffmana, moim celem jest wejście w rolę na tyle głęboko, by nikt nie zdawał sobie sprawy, że to postać z filmu.
Jak było przed "Procesem Siódemki..."?
Starałem się dotrzeć do wszystkich nagrań z udziałem bohatera. Przesłuchałem jego występy w radiu, widziałem też krótkie zapisy filmowe jego przemówień – nie było tego zbyt wiele, niestety. Im dłużej się przygotowywałem, tym silniej docierało do mnie, że Abbie był przede wszystkim urodzonym mówcą, agitatorem, który potrafił tak dobierać słowa, by porwać słuchaczy – nawet takich, którzy niezbyt byli zainteresowani tym, co miał do powiedzenia. Świetnie układał zdania, dobierał słowa, robił przerwy w odpowiednich miejscach. Potrafił też rozbawić widownię jak zawodowy komik. Grając Abbiego, starałem się przede wszystkim opanować jego słownictwo. Z Boratem z kolei miałem więcej swobody, choć dla niego trzeba było wymyślać charakterystyczne powiedzenia zupełnie od zera. Tak czy owak, zaczynam zawsze od języka. Wszystko inne przychodzi później.
Oglądałam "Borata" z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony tytułowy bohater jest niewątpliwie zabawny, ale z drugiej – ludzie, z którymi się spotyka i z którymi rozmawia, są naprawdę straszni. Nie byłeś przerażony, stając z nimi twarzą w twarz?
Zdawałem sobie sprawę, że podobnie jak w pierwszym filmie, czeka mnie sporo nieprzyjemnych sytuacji. Podczas pierwszych dni zdjęciowych pojechaliśmy na wiec miłośników broni palnej w Richmond. Tuż przed rozpoczęciem imprezy wyszło na jaw, że FBI wykryło planowany zamach. Jakieś rasistowskie ugrupowanie zamierzało wywołać na wiecu strzelaninę. Na szczęście udało się to udaremnić, ale i tak atmosfera była napięta. Po raz pierwszy w karierze nosiłem pod ubraniem kamizelkę kuloodporną. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło! Ale na tym wiecu było tyle broni, że wystarczyłby jeden przypadkowy strzał, by rozpętało się piekło. W każdej chwili trzeba było liczyć się z tym, że można oberwać jakąś zbłąkaną kulą.
Już pierwszy "Borat" pokazywał niezbyt przyjemne oblicze Ameryki. A w drugim posunąłeś się jeszcze dalej. Nie przeraził cię poziom agresji, bigoterii i antysemityzmu Amerykanów?
Celem pierwszego filmu było obnażenie tego wszystkiego, co kryje się za fasadą amerykańskiego systemu – całej tej ohydy, tej obrzydliwości. W momencie, gdy podjęliśmy decyzję o nakręceniu kontynuacji, zdałem sobie sprawę, że nie ma już czego obnażać. Poglądy, które w filmie z 2006 roku, mogły wydawać się szokujące i straszne, w roku 2020 publicznie wygłasza prezydent Stanów Zjednoczonych. Tego się nie da ośmieszyć! Dlatego przyjąłem inną strategię: pokazać na ekranie, że ci radykałowie to też ludzie. Przez pięć dni mieszkałem pod jednym dachem, oczywiście jako Borat, z dwoma miłośnikami teorii spiskowych.
Jacy są?
Poznałem ich dobrze i przekonałem się, że to w gruncie rzeczy sympatyczni, zwyczajni ludzie, którzy po prostu zetknęli się z kłamstwami powielanymi w Internecie i bezkrytycznie w nie uwierzyli. Problem z Internetem jest taki, że nie dostarcza on narzędzi do weryfikowania informacji i w jednakowy sposób prezentuje obok siebie fakty i ewidentne bzdury. A oczywiście kłamstwa i teorie spiskowe o wiele łatwiej rozchodzą się w sieci niż prawda, która często bywa nudna. Chciałem na przykładzie tych ludzi pokazać, że w tak nieprawdopodobnie podzielonym kraju – i coraz bardziej podzielonym świecie – można znaleźć jednak coś, co nas mimo wszystko łączy. A jest to nasze człowieczeństwo. I oto mi chodziło: pokazać, że można żyć obok siebie, wspólnie.
Dużo kontrowersji wywołała dwuznaczna scena z Rudym Giulianim. Nie miałeś poczucia, że narażasz młodą aktorkę na zbyt wielkie ryzyko?
Nie, nigdy nie pozwoliłbym sobie – zwłaszcza jako producent – na to, by narazić aktorkę na niebezpieczeństwo. Wymyślając tę scenę, od samego początku zakładaliśmy, że trzeba wejść do pokoju z interwencją, gdyby sprawy potoczyły się za daleko. Jedyną osobą, która ponosi odpowiedzialność za to, co zrobił Rudy Giuliani, jest Rudy Giuliani. Wystarczy obejrzeć film.
Jak zareagował po tym, kiedy został przyłapany?
Był tak przejęty, że prawie od razu wezwał policję. Przyjechali i z miejsca przeszukali cały pokój. Co jest o tyle ciekawe, że w normalnym trybie policjanci potrzebują nakazu, by móc urządzić rewizję. Nie mam pojęcia, co im powiedział i za jakie sznurki pociągnął, ale w naszym przypadku odbyło się to z pominięciem formalności.
Maria Bakałowa, która zagrała w filmie córkę Borata, jest fenomenalna. Jak ją znalazłeś?
Przez siedem miesięcy szukaliśmy po całym świecie dziewczyny, która nadawałaby się na córkę Borata. Przesłuchaliśmy setki kandydatek z doświadczeniem aktorskim i bez. Chodziło o to, by znaleźć taką osobę, która wypadłaby wiarygodnie w roli nastolatki wychowanej w prymitywnych warunkach w tym naszym wymyślonym Kazachstanie – a jednocześnie byłaby w stanie przeobrazić się w prawicową dziennikarkę. Wreszcie udało nam się znaleźć Marię, która dopiero niedawno skończyła studia aktorskie i zagrała zaledwie w paru filmach w Bułgarii. Okazała się znakomita, a co najważniejsze, świetnie współpracowała w duecie i nie bała się wyzwań. Kilka scen odegraliśmy próbnie w Anglii. Jedną z nich była scena rozstania Borata z córką. Prawie się przy tym popłakałem i wtedy już miałem pewność, że Maria zagra w tym filmie. Chciałem, żeby to była rodzinna opowieść o ojcu – wywodzącym się z prymitywnego społeczeństwa, gdzie nie szanuje się kobiet – który dojrzewa do tego, by pokochać i obdarzyć szacunkiem własną córkę.
A skąd w ogóle pomysł, żeby wrócić do Borata? Sądziłam, że to postać jednorazowego użytku i że drugi raz nie da się osiągnąć tego samego efektu.
Też byłem o tym przekonany. Wydawało mi się, że Borat jest już na tyle znany, że nie da się wykorzystać go ponownie, bo zaraz wszyscy się domyślą, że to prowokacja. Po czym jakieś trzy lata temu miałem wystąpić w programie Jimmy'ego Kimmela z okazji wyborów do Kongresu. Miałem taki plan, by razem z Kanye Westem nakręcić skecz, w którym próbujemy dostać się do Białego Domu i nabieramy Donalda Trumpa. Kanye jednak chciał mieć najpierw zgodę prezydenta, a to nie było możliwe. Musiałem więc szybko wymyślić jakiś inny skecz dla Jimmy'ego Kimmela. Zadzwoniłem po radę do mojego przyjaciela Chrisa Rocka, a on zapytał: "A może zrobisz Borata?". Ja na to: "Jakiego znowu Borata? Nie grałem Borata od dwunastu lat, a zdjęcia mam jutro". Odpowiedział: "Po prostu to zrób". W panice, w ciągu jednej nocy odszukałem kostium, znalazłem sztuczne wąsy, skontaktowałem się ze scenarzystami pierwszego filmu, zorganizowałem ekipę do wywiadów… I kiedy skończyliśmy kręcić materiał, zdałem sobie sprawę, że Borat to idealna postać na czasy Trumpa.
Dlaczego?
Obydwaj są mizoginami, rasistami, obaj wspierają antysemitów, nie obchodzi ich demokracja, a do tego jeden i drugi to chodzące skamieliny z dawnych czasów. No i obydwaj są śmieszni. A skoro sojusznicy Trumpa nie ukrywają radykalnych poglądów w swoich oficjalnych wypowiedziach, to Borat może nakłonić ich do tego, by pokazali, że w rzeczywistości są jeszcze większymi ekstremistami. I że tak naprawdę bardzo niewiele brakuje do tego, by nadszedł koniec demokracji w Ameryce. Inaczej mówiąc, przywiozłem tu z Kazachstanu fałszywego dziennikarza, żeby pokazał w Ameryce trochę prawdy. I może nie uczyniłby Ameryki wielką, ale przynajmniej śmieszną.
Wcielenie się w Borata było trudnym wyzwaniem?
W normalnym trybie aktor ma do zapamiętania dwie, trzy strony dialogów na jeden dzień zdjęciowy. Ja musiałem opanować sto stron dziennie! Wszystko dlatego, że zdjęcia w dużej mierze opierały się na improwizacji, trzeba było przygotować się na różne nieprzewidziane wydarzenia. Borat musiał być postacią z krwi i kości, z całym życiorysem, wspomnieniami, rodziną. W każdej chwili ktoś mógł zadać mu pytanie o jego kraj, o przyjaciół, o rząd Kazachstanu… Musiałem mieć przygotowane odpowiedzi, żeby nikt się nie domyślił, że coś jest nie tak. Wszystko, każdy szczegół mojego ubrania, z bielizną włącznie, odpowiadał charakterowi Borata. Nawet pieniądze i dokumenty w portfelu! Gdyby ktoś przeszukał mi kieszenie, nie znalazłby nic, co świadczyłoby o tym, że nie jestem Boratem.