* Pod koniec września do sklepów trafiło jubileuszowe wydanie jednego z najsłynniejszych hollywoodzkich blockbusterów. Z okazji pięćdziesięciu lat, jakie upłynęły od premiery, Galapagos wznowiło legendarnego „Ben Hura”. Ci, którzy nigdy nie mieli okazji obejrzeć filmu Williama Wylkera, mogą przekonać się na własne oczy, że _epickość_ młodszego o kilkadziesiąt lat "Gladiatora" można wsadzić między bajki.*
„Ben Hur” to jeden z tych filmów-legend, bez których kino rozrywkowe z całą pewnością nigdy nie nabrałoby swoich dzisiejszych kształtów. Obraz w reżyserii Williama Wylera wszedł na ekrany w listopadzie 1959 roku i choć w Hollywood wcześniej kręcono duże produkcje, to przy „Ben Hurze” jawią się one niemal jak kino niezależne. O skali przedsięwzięcia mówią przede wszystkim liczby. A są one, oczywiście jak na tamte czasy, na wskroś gigantyczne.
Film kosztował kolosalną wówczas kwotę, wynoszącą niemal 16 mln dolarów. W zdjęciach, kręconych w rzymskiej wytwórni Cinecitta, wzięło udział 365 aktorów i 50 tys. statystów, dla których uszyto 100 tys. kostiumów. Zbudowano 300 dekoracji, które po zakończeniu zdjęć - decyzją włodarzy studia MGM - zostały spalone, w obawie przed powtórnym wykorzystaniem ich w niskobudżetowych włoskich produkcjach – to postanowienie nie powinno dziwić nikogo, kto choć odrobinę orientuje się w szalonych realiach makaroniarskiej kinematografii. Prace na planie trwały ponad pół roku, a montaż zajął aż dziewięć miesięcy. Na potrzeby słynnej sceny wyścigu rydwanów zużyto 40 tys. ton piasku. W filmie wzięło udział 78 specjalnie szkolonych koni, z czego 11 zginęło podczas zdjęć – nie było to niczym wyjątkowym. Całkowity dochód z dystrybucji kinowej oscyluje w granicach 160 mln dolarów, nie wliczając w to przychodów pochodzących z wypożyczalni (dane obejmują okres od premiery do 1989 roku). Podczas gali wręczenia Oscarów w 1960 roku
„Ben Hur” zdobył aż 11 statuetek, ustanawiając tym samym rekord, do którego przez następne kilkadziesiąt lat praktycznie nikomu nie udało się zbliżyć.
Z dzisiejszego punktu widzenia najistotniejsza pozostaje jednak kwestia, czy "Ben Hur" jest w ogóle oglądalny. Od premiery minęło bagatela ponad pół wieku, a sama technika kręcenia filmów przeszła przecież niemałą drogę. Odpowiedź na to pytanie może być dla niektórych zaskakująca, ale obraz Wylera mimo upływu 50 lat godnie się zestarzał i w żadnym wypadku nie jest ramotą, istotną jedynie ze względów czysto historycznych. To w dalszym ciągu sprawnie zrealizowane widowisko, imponujące nie tylko rozmachem, ale również zgrabnie opowiedzianą, pełną dramatyzmu historią spod znaku „miecza i sandała”. Na uwagę zasługuje również przyzwoite aktorstwo, chociaż tytułowa rola nie jest najlepszą w karierze Charltona Hestona. Sceny zbiorowe – bitwa morska czy wspomniany wyścig nadal wprawiają w zdumienie. Tak naprawdę jedyne, co może odstraszać przed sięgnięciem po „Ben Hura”, to jego długość. Film trwa 213 minut (!), co nawet dzisiaj, kiedy średni czas filmu wynosi dwie godziny, jest dla widza nie lada wyzwaniem.
Wydanie DVD:
Tegoroczne wydanie „Ben Hura” wypuszczone na rynek przez Galapagos niestety rozczarowuje. Trudno się dziwić, zważywszy, że kilka lat temu swoją premierę miała 4-płytowa edycja kolekcjonerska. Dwupłytowa wersja z okazji 50-lecia premiery została niemal całkowicie wykastrowana z materiałów dodatkowych. Tym razem dystrybutor załączył jedynie komentarz historyka filmowego T. Gene’a Hatchera (skądinąd bardzo ciekawy) oraz ścieżkę dźwiękową autorstwa Miklósa Rózsy. Trochę to mało, mając na uwadze fakt, że historia powstawania produkcji, jest równie ciekawa, a może nawet ciekawsza, niż samo dzieło.