Fantastyczna *Judi Dench, ironiczny Steve Coogan i historia, która wydarzyła się naprawdę. "Tajemnica Filomeny" to jeden z najbardziej poruszających, choć nie ckliwych, filmów ostatnich miesięcy. Jego bolesna problematyka nie pozbawia go walorów rozrywkowych. Te ostatnie nie banalizują sprawy.*
Reżyser Stephen Frears sięga po temat, który ciągle budzi wielkie emocje w Irlandii (i nie tylko) - nadużyć kościoła wobec swoich wiernych, życia za klasztornymi murami, pod okiem zakonnic. Gdy nieco ponad dekadę temu ten sam problem poruszył Peter Mullan w "Siostrach Magdalenkach", nie obyło się bez oskarżeń o bezceremonialny atak na duchowieństwo. Takie opinie, choć w mniejszości, pojawiły się również przy okazji światowej premiery "Tajemnicy Filomeny". "Kolejny atak nienawiści na kościół katolicki" - pisał na łamach "The New York Post" Kyle Smith. "(…) To szatański, antykatolicki film. Jeśli bawi Was oglądanie 90 minut nienawiści skierowanej przeciwko kościołowi, kupcie bilet i idźcie do kina. Film, który chociaż w połowie byłby
tak wrogi wobec islamu lub judaizmu nigdy by nie powstał, a jeśli by powstał, byłby powszechnie potępiony. »Tajemnica Filomeny« jest jak ciastko z arszenikiem".
Arszenik pomylono chyba jednak z nutą gorzkiej prawdy. Chociaż "Tajemnica Filomeny" nie trzyma się w stu procentach faktów, nieco ubarwia i dramatyzuje wedle potrzeb ekranu kolejne wydarzenia, Frears nie płonie nienawiścią, raczej zwraca uwagę na dawne przewinienia i razem ze swoją bohaterką szuka ukojenia. Sama Philomena Lee, której życie posłużyło za kanwę scenariusza, odpowiada oburzonym: "Stephen Frears stworzył niezwykły i bardzo prawdziwy film. Pomimo sytuacji, które spotkały mnie w młodości, nigdy nie straciłam swojej wiary. »Tajemnica Filomeny« nie jest atakiem, jest opowieścią o tym, co dobre".
Gdy miała 18 lat zaszła w ciążę i - taka jak wiele podobnych jej młodych, samotnych matek - trafiła do prowadzonego przez zakonnice Domu Matki i Dziecka. Siostry dały jej dach nad głową, ale jednocześnie… zabrały synka Anthony'ego. W połowie lat 50. chłopiec, wbrew woli Philomeny, trafił do adopcji do amerykańskiej rodziny. Nie mogła się z nim nawet pożegnać. Została zmuszona do zrzeczenia się praw rodzicielskich. Po latach podjęła próbę odnalezienia dziecka. Klasztor odmawiał pomocy, wręcz zniechęcał do poszukiwań. Być może nigdy nie poznałaby losów pierworodnego, gdyby na jej drodze nie stanął dziennikarz i publicysta, korespondent zagraniczny BBC (relacjonował m.in. wydarzenia z Rosji i z Polski), doradca polityczny Martin Sixsmith. Światowe kryzysy, rządy, KGB i polityka energetyczna zawsze interesowały go bardziej niż "ludzkie historie". Sprawa Philomeny jednak go zaintrygowała. Zaangażował się w poszukiwania Anthony'ego, co zaowocowało nie tylko poznaniem życia chłopca, ale i książką - "The Lost Child
of Philomena Lee", a następnie opartym na niej scenariuszem pióra samego Steve'a Coogana i Jeffa Pope'a i filmem Frearsa.
Filmowcy w swojej historii opowiadają nie tylko o Philomenie, zakonnicach, ale również konfrontują ze sobą dwa, diametralnie różne światy. 78-letnia Judi Dench jako emerytowana pielęgniarka, która chce odnaleźć utraconego przed laty syna, osoba pobożna, czytelniczka romansów i prasy kolorowej, i Steve Coogan jako wiecznie sceptyczny i cyniczny Sixsmith to duet genialny sam w sobie, brawurowo zagrany, szalenie dynamiczny i sympatyczny. Frears razem ze swoimi gwiazdami sprawnie manewruje pomiędzy dramatyzmem, komizmem, obserwacją społeczną - zderzeniem różnych klas społecznych i światopoglądów, oraz pytaniami skierowanymi do kościoła. Z jednej strony ekranowa Philomena, która nie chce zemsty, procesów sądowych i kary dla winnych i ich następców, broni film przed pułapką "nagonki na złe zakonnice", z drugiej Sixsmith - ze swoim dystansem i niewiarą - ratuje całość przed
sentymentalizmem i melodramatyzmem.
Seans "Tajemnicy Filomeny" wypełniają łzy i uśmiechy, wzruszenie i humor. Peter Mullan w "Siostrach Magdalenkach" wytoczył najcięższe działa i skoncentrował się na instytucji, serwując nam dzieło mocne, ale i bardzo ciężkie. Frears, dotykając tego samego tematu, interesuje się przede wszystkim człowiekiem i pamięta o widzu. Jego film budzi nie oburzenie, a empatię. Zasługuje nie tylko na liczne nagrody, ale i na pełne sale kinowe.