Słońce już zgasło

Ci, którym sformułowanie „czeski film” kojarzy się automatycznie z komedią, ostatnimi laty poddawani byli terapii odwykowej. Współczesne kino z Czech wystawia rzeczywistości niezbyt optymistyczną diagnozę. Każda konstatacja na temat stanu społeczeństwa – a to temat bardzo w tej kinematografii obecny, mimo tak częstej lokalności, ograniczenia świata przedstawionego – podlana jest goryczą i melancholią. Często zwracamy uwagę na „depresyjny” charakter polskiego kina, ale także w czeskiej kinematografii coraz częściej dominuje mroczny, depresyjny klimat. Filmy sąsiadów zza południowej granicy stawiają na bezkompromisowa wiwisekcję życia społecznego i rodzinnego.

04.01.2013 10:50

Cztery słońca” Bohdana Slámy to pierwszy w historii czeski film pokazywany w konkursie festiwalu Sundance. Rzeczywiście, ma on w sobie pewną narracyjną lekkość i dryg, charakterystyczny dla amerykańskich „indies”. Twórcy przyłożyli też sporą wagę do strony wizualnej – mimo braku efekciarstwa, widać dbałość o spójny język obrazu, a wszystkie kolory, kompozycje, kadry są dowodem na staranna i przemyślaną wizję. Za to należy im się dodatkowy punkt. Ślady takiego podejścia rzadko znajdujemy w kinematografii wschodnioeuropejskiej, gdzie ponad formę zdecydowanie przedkładana jest treść. Często oznacza to całkowity brak dbałości o wrażenia czysto wizualne, które potrafią przecież tak bardzo podwyższyć wartość i sugestywność filmu. W „Czterech słońcach” forma komplementuje treść.

Ten film to uważne studium rodziny w stanie rozkładu, ale niepozbawione hrabalowskiego, nadrealnego magicznego ducha. Jest w nim rezygnacja i wyczuwalne przeświadczenie o niemożności zaistnienia happy endu, ale jednocześnie w tym pesymizmie są ślady ciepła. Jára (Jaroslav Plesl) i Jana (Anna Geislerová) to małżonkowie na rozdrożu. W którymś momencie zgubili łączące ich zaangażowanie, wspólne priorytety zeszły na dalszy plan, ale zatopiona w prozie życia para przegapiła ten moment. Do tego kilkunastoletni syn mężczyzny z poprzedniego związku zaczyna przeżywać młodzieńczy bunt... Zarówno Jára jak i Jana szukają ukojenia w niewłaściwych miejscach, a ich duchowe – a także fizyczne – podróże oddalają ich od siebie, zamiast zbliżać. Narasta w nich frustracja, poczucie alienacji. Kontrapunktem dla zdających się walczyć z oporną materią rzeczywistości Járy i Jany jest para ich przyjaciół. Karel i jego partnerka wierzą w siłę energii, mężczyzna funkcjonuje w środowisku jako lokalne połączenie Mesjasza i Zbigniewa
Nowaka („ręce, które leczą”). Kiedy po wyrzuceniu z kolejnej pracy Jára wpada na pomysł, by wspólnie z odrealnionym, natchnionym Karelem założyć biznes, pierwszy gwóźdź do trumny zostaje wbity. Z przytupem.

Sláma zdaje się mówić, że uczucia nie są najsilniejszym spoiwem międzyludzkich relacji, że najmocniej łączy los, zestawiając nas w kolejne konfiguracje. I jeszcze, że szczęście nie ma takiej mocy jednoczenia jak ból. Bo tylko w bólu jesteśmy tak drastycznie bliscy prawdy o sobie, tylko w bólu otwieramy się na świat, bezbronnie szczerzy. Słońca w „Czterech słońcach” nie ma zbyt wiele – częstszy jest półcień i rozmaite, kojarzące się ze zwątpieniem i smutkiem, odmiany szarości. Ale choć film bywa gorzki, ma widzowi ogromnie dużo do zaoferowania. Co prawda pod koniec reżyser decyduje się na zwrot w stronę poważniejszego tonu i tym samym traci niestety dystans to tej, pełnej buzujących tuż pod powierzchnia nijakiej codzienności emocji, historii. Wkraczają ujęcia z automatu nasuwające skojarzenia z Tarkowskim, a Slámie umyka subtelny sarkazm, którym do tej pory ratował ten potężny emocjonalny ładunek od patosu. Ale można mu to drobne wykroczenie wybaczyć. Bo dla takiego aktorstwa, dla takich dialogów i dla
takiego milczenia powinno robić się filmy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)