Śmierć jak z horroru Kinga
Przedziwne, a nawet nieco niesamowite zakończenie ma historia, która zaczęła się nieszczęśliwym wypadkiem w czerwcu 1999 roku, kiedy to prowadzona przez Bryana Edwina Smitha ciężarówka potrąciła najsłynniejszego współczesnego autora powieści grozy, Stephena Kinga. Pisarz, który doznał licznych złamań, miał przebite płuco i poważne obrażenia czaszki, przez długie miesiące przebywał w szpitalu. Na szczęście kuracja zakończyła się pomyślnie, ale podobno o sprawcy nieszczęść, czyli kierowcy ciężarówki, lepiej było przy Kingu nie wspominać. Tego właśnie kierowcę, 43-letniego Smitha, znaleziono kilka dni temu w łóżku w jego własnym domu we Fryeburgu. Z raportu miejscowej policji wynika, że na ciele nie znaleziono żadnych uszkodzeń ani śladów przemocy. Prawdopodobna przyczyna nagłej śmierci kierowcy może być związana z różnymi lekarstwami, jakie bardzo często zażywał - w jego domu znaleziono m.in. duże ilości Valium oraz Prozac. Na razie stwierdzono tylko, że nikt się nie kontaktował ze Smithem ani nawet nie
widział go co najmniej na trzy dni przed jego śmiercią. Jednym słowem, sytuacja jak z horroru Kinga. Oczywiście nikomu nie przychodzi nawet do głowy, aby pisarz, który przecież tylu ludzi w swych powieściach uśmiercił, miał z tym cokolwiek wspólnego. Jednak ten przedziwny zbieg okoliczności sprawia, że niektórym ciarki przechodzą po plecach. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że Stephen King niedawno zakupił ciężarówkę, która omal go nie zabiła, i w najbliższym czasie zamierzał ją... zniszczyć. Brrr...!!!