Śmiertelna gorączka (Cabin Fever)
Czego można się spodziewać po filmie zatytułowanym "Śmiertelna gorączka"? Na pewno sporo zgonów i nieco obrzydliwych obrazów. Szkoda jednak, że bohaterowie umierają tak wolno, a mrożących krew w żyłach ujęć jest tak niewiele.
Fabuła debiutu kinowego Eli Rotha jest niezwykle schematyczna. Piątka przyjaciół po zakończonych egzaminach w college'u wyrusza na zasłużone wakacje. Wynajmują chatkę w lesie, gdzie zamierzają spędzić tydzień na upojnej zabawie. Pierwszy wieczór upływa im na przytaczaniu historii z dreszczykiem. Ich spokój mąci pojawienie się okropnie wyglądającego mężczyzny, który pluje krwią. Bojąc się zarażenia, bohaterowie podpalają intruza. To jednak nie powstrzymuje tajemniczej zarazy.
Roth od początku do końca filmu nie sili się na nic oryginalnego. Wzorując się m.in. na Davidzie Lynchu, pożycza od mistrza budowania atmosfery grozy nie tylko kompozytora muzyki (Angelo Badalamenti), ale także pomysł na postacie. Większość drugoplanowych bohaterów "Śmiertelnej gorączki" jest żywcem wyciągnięta z "Miasteczka Twin Peaks": długowłosy gryzący chłopak, właściciel sklepu, który sprawia wrażenie niedorozwiniętego, owładnięty obsesją zabawy młody zastępca szeryfa.
Tymczasem główni bohaterowie równie dobrze pasowaliby do serii parodii z cyklu "Straszny film". Wszystko przez to, że Roth nieudolnie stara się dopisać piątce przyjaciół jakąś głębię psychologiczną, której wyrazem mają być dialogi na temat odpowiedzialności za śmierć obcej osoby, jak i względem samych siebie. Wypada to tak groteskowo, że nie można się doczekać kiedy postacie te zginą i w końcu zamilkną. Z ekranu wieje nudą, a przerażających scen, które powinny być wizytówką horroru, jest jak na lekarstwo.
Warte wspomnienia wydają się jedynie trzy ujęcia: gdy jedna z głównych bohaterek goli sobie nogi aż do mięsa, pewien okoliczny mieszkaniec zostaje zabity śrubokrętem oraz scena potrącenia sarny. Jednak nawet te fragmenty nie są warte przebrnięcia przez cały obraz. Zamiast wiec nosić tytuł "Śmiertelna gorączka", debiutancki film Rotha powinien zostać nazwany "Śmiertelnie nudny".