Striptizerka i jej gruba lufa!
Każdy film duetu Tarantino&Rodriguez jest wydarzeniem. Obydwaj twórcy zakochani są w komiksach, kiczu i kulturze popularnej. Nie dziwi więc fakt, że ich napastliwe eklektyczne wizje z pogranicza kiczu przelewane na filmową taśmę wzbudzają w widzu skrajne emocje. Nie inaczej jest w przypadku Planet Terror, drugiej odsłony projektu zatytułowanego Grindhouse. Oczekiwałem kiczu i wyśmiania wszelkiej konwencji. To co zobaczyłem przerosło jednak moje oczekiwania. A odczucia, które towarzyszyły mi po projekcji były mówiąc delikatnie dość... ambiwalentne.
O fabule dzieła Rodrigueza i Tarantino można powiedzieć niewiele. Historia opowiedziana w Planet Terror to niespójna orgia krwi i przemocy naszpikowana slapstickowym humorem oraz nieco przyciężkimi, choć trzeba przyznać, że błyskotliwymi dialogami. Główną bohaterką Grindhouse Planet Terror jest striptizerka o jakże wymownym imieniu Wisienka. Uroczą Cherry grana przez zjawiskową Rose McGowan czekają prawdziwie traumatyczne przeżycia. Atak obrzydliwych zombiaków już na samym początku pozbawia naszą bohaterkę zgrabnej nóżki. Przez dłuższą chwilę biedna Wisienka kuśtyka na drewnianej nodze od stołu. Na szczęście zamienia swoją prowizoryczną protezę na prawdziwe narzędzie zagłady – seksowny karabin maszynowy z granatnikiem!
Kogóż tam jeszcze mamy? W dziele Rodrigueza przewija się jeszcze były chłopak wisienki. Poznajemy też Psychopatyczne małżeństwo lekarzy, charyzmatycznego szeryfa Hague i jego zwariowanego na punkcie sosów barbeque brata. Cała ta menażeria stanie do walki z pełzającymi, paskudnie owrzodzonymi zombiakami. Oczywiście za wszystko odpowiedzialny jest tajemniczy gaz, wojsko w postaci Bruce’a Willisa i szalony naukowiec obsesyjnie fascynujący się jądrami...bynajmniej nie atomowymi.
Przebrnęliście przez fabułę i nadal nic nie rozumiecie? Nic nie szkodzi! Taki był właśnie zamiar twórców. Planet Terror to po prostu apoteoza kiczu i wyśmiewanie filmowych gatunków. Rodriguez wziął na celownik tak zwane „filmy gore” z dziełami Roba Zombie i George'a Romero (Noc żywych trupów) na czele.
Planet Terror ogląda się z niesmakiem. Ten film jest nędzny, słaby i fabularnie żenujący. Drażni pozorowana... ...na lata siedemdziesiąte oprawa muzyczna. Denerwuje czasem niestabilna praca kamery i stylizowane na starą taśmę filmową wyprane kolory. Zakłócenia rodem ze starego projektora filmowego zirytują każdego kinomaniaka.
Mimo to... Planet Terror COŚ w sobie ma. Jak niemal wszystkie produkcje panów Tarantino i Rodrigueza ten film stanie się kultowy. Tylko ta para wiecznych cudownych dzieci kina jest w stanie nawet z żenującego kiczu zrobić prawdziwe, orgiastyczne widowisko. Po prostu obok dzieł obydwu panów nie można przejść obojętnie.
Filmy Rodrigueza i Tarantino albo się kocha, albo nienawidzi. Wydaje się, że właśnie to leży u podstaw sukcesu tych dwóch nietuzinkowych ikon współczesnego kina.
Nie zwracajcie uwagi na końcową ocenę. Planet Terror wymyka się utartym schematom i przyjętej w branży filmowej konwencji. Dlatego żadna ocena nie byłaby dla tego filmu adekwatna. Ba! Ocena na poważnie byłaby dla tego filmu obrazą! Po prostu idźcie do kina!