Strzyżenie - golenie
Hip hop i jego gwiazdy na stale wpisały się już w poczet amerykańskiego kina. Od mniej więcej dekady stanowią smakowity kąsek dla czarnoskórych mieszkańców USA, którzy w kinie odnaleźli swoich przedstawicieli, charakterystyczny dla siebie sposób ubierania się , zabawy, swoją kulturę a przede wszystkim postrzegania otaczającego świata. W większości przypadków okazywało się jednak, że to produkcje mierne, o których, o ile doczeka się końca seansu, chce się jak najszybciej zapomnieć. The Wash. Hip hopowa myjnia, sequele Następny piątek, to tylko niektóre z tych straszliwych projektów. Mając w pamięci te okropieństwa, broniłam się rękoma i nogami przed obejrzeniem filmu Barbershop. Myślałam, że to kolejny raperski gniot, opierający się głównie na muzyce i przygodach kolesi, którym w głowie tylko podrasowane fury, jointy i bounce'ujace kobiety. Tymczasem okazało się, że choć filmowi daleko do arcydzieła, czy nawet obrazu, który z czystym
sumieniem mogłabym innym polecać, miło się rozczarowałam, bo oglądało się go całkiem przyjemnie.
04.12.2006 18:07
Duża to zasługa bardzo sprawnej reżyserii i zgranej, ciekawej obsady. Tim Story, dotychczas twórca muzycznych teledysków, świetnie sobie poradził z takimi gwiazdami (niekoniecznie filmowymi) jak Ice Cube, Eve, Sean Patrick Thomas czy Cedric the Entertainer. Każdy z nich wzbogacił graną przez siebie postać o własne, unikalne cechy charakteru. Wyszła z tego mieszanka naprawdę zróżnicowanych i ciekawych postaci, bardzo ludzkich i bliskich widzowi niezależnie od jego koloru skory. To bardzo ważne, bo podstawą tego filmu, w większości rozgrywającego się w kameralnym otoczeniu zakładu fryzjerskiego, są dialogi. Do fryzjera przychodzi się bowiem nie tylko po nową fryzurę. To miejsce odprężenia, towarzyskich spotkań, wymiany ploteczek i poglądów na życie. I choć większość bohaterów jest czarnoskóra, także wśród nich nie mazgodności, pojawiają się często sprzeczne opinie polityczne
i społeczne, co dowodzi, iż jakiekolwiek generalizowanie ludzi według rasy i narodowości nie ma najmniejszego sensu.
Nie napisałam dotychczas o czym jest film. Barbershop to rozgrywająca się w ciągu 24 godzin historia pewnego małego, starego jak świat zakładu fryzjerskiego w południowym Chicago, historia pracujących w nim osób, ich przyjaciół, wrogów i klientów. Zakład należy do Calvina, który nie widzi sensu w zajmowaniu się interesem odziedziczonym po ojcu i sprzedaje go miejscowemu lichwiarzowi. Szybko przekonuje się jednak, że popełnił wielki błąd i zdaje sobie sprawę z tego jak wielkie znaczenie ma jego zakład dla pracowników i przychodzących do niego osób. Dlatego postanawia odzyskać spadek po ojcu.
Historia Calvina przeplatana jest zaś raz po raz powoli splatającymi się z głównym wątkiem przygodami dwóch złodziei bankomatu, którzy wszelkimi sposobami usiłują otworzyć opancerzone urządzenie i wydostać z niego upragnione banknoty. Dzięki temu zabiegowi akcja filmu toczy się wartko i nie ma tu miejsca na nudę i monotonię. Poważne tematy przeplatają się z humorem, a sentymentalne rozterki głównego bohatera z typowymi komediowymi trickami a nawet elementami filmu akcji.
Ogólnie rzecz biorąc, jeśli lubicie lekkie filmy, dobrą muzykę (ścieżka dźwiękowa zasługuje na duże brawa) i chcecie zrelaksować się, po prostu zajrzyjcie do zakładu fryzjerskiego Calvina. Włosy wam na pewno od tego nie wypadną :)