"Szczęśliwego Nowego Jorku" ma już 20 lat. W kinach były tłumy
28.09.2017 | aktual.: 28.09.2017 15:37
"Szczęśliwego Nowego Jorku" opowiadające o losów Polaków na emigracji, było dla reżysera, Janusza Zaorskiego, filmem istotnym - chciał pokazać, że da się z powodzeniem połączyć kino artystyczne z komercyjnym.
- "Szczęśliwego Nowego Jorku” jest tego najlepszym dowodem. Dostałem nagrodę za reżyserię na festiwalu w Gdyni, a film obejrzało 700 tysięcy widzów, co jak na ówczesne warunki było bardzo dobrym wynikiem - opowiadał w wywiadzie dla Wirtualnej Polski.
Swoim projektem udało mu się zainteresować aktorską plejadę gwiazd - na ekranie pojawili się między innymi Bogusław Linda, Zbigniew Zamachowski, Janusz Gajos, Cezary Pazura i Katarzyna Figura. Mimo to produkcja nie wszystkim przypadła do gustu.
Bezczelność młodego chłopaka
Reżyseria była największym marzeniem Janusza Zaorskiego - choć do swoich pierwszych dzieł po latach podchodzi z dystansem.
– Sukces mojego krótkometrażowego filmu "Na dobranoc" umożliwił mi staranie się o debiut. Tak powstało "Uciec jak najbliżej", film... chyba niedojrzały. Scenariusz był jedynie pretekstem, żeby pobawić się formą i językiem kina - opowiadał o swoich pierwszych doświadczeniach w zawodzie w wywiadzie dla Wirtualnej Polski (więcej tutaj).
- Pracowałem z Edkiem Kłosińskim, moim asystentem był Marek Koterski. Ach, mieliśmy taką frajdę z samego faktu, że możemy filmować, stwarzać różne sytuacje, wymyślać sceny! Dzisiaj nie miałbym już odwagi eksperymentować na tak marnym scenariuszu. Wtedy wydawało nam się, że wszystko możemy, że wszystko wiemy. Taka bezczelność młodego chłopaka.
Komercyjny artyzm
Później było już tylko lepiej. Zaorski, wielokrotnie nagradzany i doceniany w kraju i za granicą, z powodzeniem przenosił na ekran dzieła pisarzy tak różnych, jak Edward Redliński ("Awans"), Stanisław Grochowiak ("Partita na instrument drewniany"), Stanisław Dygat ("Jezioro Bodeńskie"), Kazimierz Brandys ("Matka Królów") czy Maria Nurowska ("Panny i wdowy").
"Szczęśliwego Nowego Jorku", które weszło do kin we wrześniu 1997 roku, ściągnęło do kin prawdziwe tłumy.
- Jestem rzadkim okazem wśród polskich reżyserów, który próbuje zmierzyć się zarówno z kinem gatunkowym, jak i artystycznym. Jedni chcą, żebym kręcił komercyjne filmy, drudzy tylko artystyczne. A przecież można te dwa nurty z powodzeniem połączyć - mówił, dodając, że tak właśnie powstało "Szczęśliwego Nowego Jorku".
Życie na emigracji
Dla Zaorskiego temat emigracji był wyjątkowo interesujący - dlatego sięgnął po utwór Edwarda Redlińskiego "Cud na Greenpoincie".
- Miałem ambicję stworzyć zapis myślenia Polaków u schyłku XX wieku: tych za granicą i tych w Polsce. W tym obrazie pokazałem życie gastarbaiterów na Greenpoincie i ich bliskich w kraju. Ci z Ameryki wysyłali kasety wideo, podkolorowując swoje życie, pokazując się na tle cudzego samochodu czy w czyimś mieszkaniu, by ci w kraju im zazdrościli. Z kolei oni mogli oglądać na kasetach miejsca w Polsce, które opuścili, rodziny, które na nich czekały - opowiadał swoim filmie w portalu Polonia.
Tytułowy hit
Wielkim hitem okazała się też piosenka do filmu pod tym samym tytułem, wykonywana przez Artura Gadowskiego. Wokalista wspominał, że nagrywał ją w ogromnym pośpiechu, na "wariackich papierach".
- Marek Kościkiewicz zadzwonił do mnie i powiedział: "Mam dla ciebie propozycję - powstaje polski film, do którego robię muzykę i tak sobie myślę, że ty mógłbyś w jednej piosence zaśpiewać". Było mi bardzo miło z tego powodu, że pomyślał o mnie. "Powiedz, kiedy i jestem". Okazało się, że jutro - śmiał się w rozmowie z Bartłomiejem Bigą.
- Z podkładu nagrane były: bębny, bas i klawisze, które grały tylko tyle, żebym się zorientować, jaka jest harmonia. Kazali mi sobie wyobrazić, że oprócz tego, grają tam też rockowe gitary. Więc poruszyłem wyobraźnię i jakoś to nagraliśmy. Byłem bardzo zaskoczony efektem końcowym - dopiero usłyszałem ją po tym, gdy specjalnie poszedłem po to do kina na cały film.
Podzielona krytyka
I chociaż "Szczęśliwego Nowego Jorku" okazało się sukcesem frekwencyjnym, krytycy byli podzieleni. Cezary Gajewski w "Filmie" narzekał na przykład na obsadę i postacie, w które wcielali się aktorzy.
- Nie ma [ w tym filmie – przyp. red.] wybitnej roli - pisał. - Aktorzy, których talent został wielokrotnie sprawdzony, grają dobrze, ale brakuje progu, za którym zaczyna się fascynacja. Przyczyna leży w postaciach. Każda reprezentuje nie tylko swój status społeczny, ale przede wszystkim jest ucieleśnieniem rozczarowania autora „Szczuropolaków”, a więc z góry powziętych tez, których się nie ukrywa, co pozbawiło aktorów pola do popisu.
Wielopiętrowa konstrukcja
Podobnego zdania był Tomasz Jopkiewicz, który uważał, że błędem było zatrudnienie do filmu sławnych aktorów.
- Sprawę paradoksalnie komplikuje obsadzenie w głównych rolach znanych polskich aktorów, którzy zaczynają mieć utrwalone - na wzór amerykański nieco - właśnie filmowe „twarze”. Ich występy są efektowne, ale pogłębiają wrażenie sztuczności opowiadanej historii - twierdził.
Głosy krytyki nie zraziły jednak Zaorskiego. Wcześniej zrobił sobie kilkuletnią przerwę od kina i twierdził, że starannie przygotował się do tego powrotu. Wiele czytał i starał się zgłębić gusta publiczności - uważał, że proza Redlińskiego jest w stanie zaspokoić zróżnicowane potrzeby widzów. Dodawał też, że według niego "Szczęśliwego Nowego Jorku" jest wielopiętrową konstrukcją - to nie tylko komedia, ale i egzystencjalny dramat opowiadający o losach zupełnie odmiennych od siebie osób, które muszą koegzystować razem, w trudnej sytuacji.