Tak się robi w Polsce kasę
"Ciacho" to przykład, jak łatwo w naszym kraju wypromować film, zmusić ludzi, by pojawili się w kinach i zgarnąć pokaźną sumę pieniędzy, zaokrąglając ją. Drobne przecież poszły na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Aktorstwo, fabułę i scenariusz najlepiej jest przemilczeć.
Patryk Vega po udanym serialu "Pitbull" i jeszcze wcześniejszym dokumencie "Prawdziwe psy", opowiadającym o pracy policji, postanowił zająć się filmem fabularnym, konkretnie komedią. To, co można oglądać w kinie, to zbiór żenujących żartów. Firmują je niestety aktorzy, których wielu widzów ceni i lubi. Być może pozostanie tak nadal, bo przecież zarabiać trzeba nie tylko w teatrze. Niektórych zaś obnażył doszczętnie.
W filmie poznajemy czwórkę głównych bohaterów, trójkę braci oraz ich siostrę, która jako policjantka pakuje się w niezłe tarapaty. Choć potencjał w filmie tkwił(oskarżenie funkcjonariuszki o kradzież narkotyków), to zabrakło spójności w dalszej części. Składa się on właściwie z luźno powiązanych scen, w której widzowie mają się śmiać, a właściwie leżeć ze śmiechu na podłodze. Ostatecznie wszystko kończy się szczęśliwie, mamy nawet ślub i wesele, ale by dotrzeć do zdecydowanie najmocniejszej części produkcji, czyli firmującej ją piosenki, trzeba się sporo namęczyć.
Upadł mit Marty Żmudy - Trzebiatowskiej, która w filmie zagrała dobrze tak naprawdę tylko w dwóch scenach. Pierwsza to zaproszenie do uprawiania seksu kierowce ciężarówki, druga to pokaz biustu w więzieniu, który miał chyba służyć tylko i wyłącznie przyciągnięciu spragnionych oglądania, urodziwej bądź co bądź, aktorki nago. A tu okazało się, że to najlepszy moment w filmie Trzebiatowskiej. Po takim występie o kolejne może być trudno.
Reszta pokazała to, co było w scenariuszu, czyli głupotę, prymitywizm. Ogólnie dominuje płycizna intelektualna, którą w naszych czasach widać zwłaszcza w internecie. Pierścionek zaręczynowy w odbycie, czy rzucane na prawo i lewo powiedzonka, śmieszyły równie dawno i równie specyficznych ludzi, jak kawały o Chucku Norrisie. Nie można mieć pretensji do gry aktorskiej, ponieważ każdy miał przypisaną ściśle rolę i wydaje się, że tylko Marta Żmuda - Trzebiatowska potraktowała ten film jako szansę na początek filmowej kariery. Inni po prostu wystąpili w filmie i zarobili pieniądze. Po zbadaniu frekwencji w kinach wydaje się, że całkiem sporą.
Najbardziej szkoda Patryka Vegi, który tym filmem może stracić wiele szacunku w środowisku. A przecież po "Pitbullu" został obwołany najzdolniejszym młodym reżyserem w Polsce. Początki kryzysu znamionował już nudny serial "Twarzą w twarz", teraz po takim zakalcu filmowym o pieniądze na kolejne produkcje może być reżyserowi niezwykle ciężko. Trochę żenująco wygląda też sytuacja z nachalnym promowaniem marek w filmie. Choć teraz ciężko obejść się bez sponsorów, to jednak promowanie Orlen Teamu, a nawet Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która z "Ciachem" nie ma nic wspólnego jest chwytaniem się brzytwy tonącego.
"Ciacho" na pewno pokazało nowe możliwości w dotarciu do widzów z przekazem, że wchodzi do kin nowy film. Kampania na Facebooku, Mariusz Pudzianowski w koszulce z logo filmu przed walką z Andrzejem Najmanem, czy wpadająca w uchu piosenka zrobiły swoje. Za to dodatkowe dwie gwiazdki. Za to, co później, należą się nawet nie buczenie i gwizdy, ale milczenie i nadzieja, że już więcej nic takiego w polskim kinie się nie wydarzy.
Na konie wypada oddać coś Jerzemu Gruzie. Dlaczego jemu? W filmie "Gulczas, a jak myślisz" tego właśnie reżysera, do tej pory uznawanym za najgorszą polską komedię ostatnich lat, przynajmniej zapamiętaliśmy dialogi dotyczące spóźniającego się Dariusza. W "Ciachu", choć niektórzy bardzo się starali, nie zapadło w pamięci nic.