To film o życiu
Artur Żmijewski co tydzień pojawia się na ekranach naszych telewizorów w roli sympatycznego doktora Jakuba w serialu "Na dobre i na złe". Film bije kolejne rekordy popularności i przyciąga do telewizorów miliony widzów.
Mirosław Mikulski: Spodziewał się pan takiej popularności serialu "Na dobre i na złe"?
Artur Żmijewski: Spodziewałem się, ale na pewno nie aż takiej. Muszę powiedzieć, że ten sukces bardzo nas połechtał. Nie opowiadamy wymyślonych historii, to jest film o życiu i o tym, co naprawdę mogło się wydarzyć. Pokazujemy ludzi, ich codzienność, a przede wszystkim uczucia. Jest tu dużo ciepła i dobroci. Nie bez znaczenia jest to, że pośród wszystkich utyskiwań na służbę zdrowia, u nas się o tym nie mówi. To jest film o dobrej służbie zdrowia - taki chcieliśmy zrobić od początku i myślę, że to nam się udało.
M.M.: Czuje pan już skutki popularności?
A.Ż.: Tak. Coraz więcej ludzi zaczepia mnie w sklepach i w urzędach. Pytają głównie o to, czy Jakub ożeni się z Zosią.
M.M.: Chyba nie biorą pana za prawdziwego lekarza?
A.Ż.: Mam nadzieję - tej profesji trzeba uczyć się latami. Po kilku miesiącach spędzonych na planie filmowym mam wrażenie, że znam się na medycynie jeszcze mniej niż kiedyś.
M.M.: Chyba jednak czegoś się pan nauczył. Potrafi pan udzielić pierwszej pomocy i reanimować pacjenta?
A.Ż.: Nie wiem. Przekonałbym się o tym, gdyby doszło do takiej sytuacji i naprawdę musiałbym udzielić komuś pomocy. Myślę, że nie straciłbym głowy, jak jeszcze kilka miesięcy temu.
M.M.: Lekarze nie mają do was pretensji, że przedstawiacie wyidealizowany obraz służby zdrowia?
A.Ż.: Czasami. Niektórzy rzeczywiście zarzucają nam, że pokazujemy szpital, który nie istnieje. Nie mówimy nic o niedostatkach służby zdrowia i podstawowej bolączce - braku pieniędzy. Takie zarzuty pojawiają się często, ale kino nigdy nie było wiernym odwzorowaniem życia. Nie takie były nasze założenia. Myślę, że mimo tych zastrzeżeń lekarze z dużą sympatią oglądają nasz serial.
M.M.: Odpowiada panu rola doktora Jakuba?
A.Ż.: Tak, bardzo lubię tę postać. Od początku starałem się, aby był też lubiany przez widzów. Razem z reżyserami i producentem doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu robić filmu o ludziach, których się nie lubi. Cieszę się, że widzowie polubili go aż tak bardzo. Aktorsko ta rola jest dla mnie dużą frajdą. W ostatnich latach grałem samych negatywnych bohaterów, ta odmiana bardzo mi się przydała i cieszę się z tego.
M.M.: Mimo wszystko często zmienia pan swój wizerunek aktorski. Debiutował pan w romantycznej roli Gustawa - Konrada w "Lawie" Tadeusza Konwickiego", potem przyszli bohaterowie negatywni w m.in. w "Psach" i "Ekstradycji", a teraz gra pan dobrotliwego doktora Jakuba. Jak panu udaje się to robić?
A.Ż.: Studia skończyłem w roku 1990. Biorąc pod uwagę , że to już ponad 10 lat, te trzy wizerunki to wcale nie dużo. Kiedyś wydawało mi się, że można uniknąć zaszufladkowania, stąd moja ciekawość zawodu i poszukiwanie różnorodności. Teraz myślę, że nie da się uniknąć szuflady, ale można ich pootwierać kilka i być obsadzanym w różnych rolach, a nie tylko w tej jednej.
M.M.: Jest pan zadowolony z przebiegu swojej kariery zawodowej?
A.Ż.: Generalnie tak i mogę powiedzieć, że w życiu idzie mi nie najgorzej. Oczywiście nie ze wszystkiego jestem zadowolony - jedne role cieszą mnie bardziej, inne mniej. Na szczęście, te których nie lubiłem mogę policzyć na palcach jednej ręki.
M.M.: Woli pan grać czarne charaktery czy bohaterów pozytywnych?
A.Ż.: Kiedy powiem, że to zależy od pory dnia, roku i wieku, to trudno będzie w to uwierzyć, ale tak jest naprawdę. Bywają momenty, kiedy wolę grać czarne charaktery, potem to mi się nudzi i chcę się uwolnić od tego wizerunku. Na tym polega uroku tej pracy.
M.M.: Po debiucie w roli Gustawa - Konrada u Konwickiego, powiedział pan, że boi się marzyć, ponieważ już na samym początku kariery dostał pan wielką rolę. Teraz już pan marzy?
A.Ż.: Z perspektywy lat mogę powiedzieć, że na pewno nie było to wszystko, o czym może aktor marzyć. Na szczęście dostaję różnorodne role. Jeśli chodzi o marzenia - to mi się spełniają zanim zdążę o nich powiedzieć. Nie mówię, że nie mam porażek, życie nie jest nieustannym pasmem sukcesów. O czym mogę marzyć? Abym nie uwierzył, że jestem genialny, przestał pracować i starać się być lepszym. Aktorstwo to zawód konkursowy, co chwila trzeba stawać do jakiegoś egzaminu i nieustannie sprawdzać się. Chciałbym mieć taką wytrwałość, aby te egzaminy zdawać jak najlepiej i nie zabrakło mi chęci do pracy.
10.05.2000 02:00