To już koniec
O estymie, jaką wyrobił sobie Harry Potter najlepiej niechaj świadczy główny plakat z szeroko zakrojonej kampanii reklamowej. Twarz głównego bohatera, napis „To już koniec” i data. Nic poza tym. Młodego czarodzieja nie trzeba podpisywać nazwiskiem, bo wszyscy rozpoznają jego charakterystyczną czuprynę i okrągłe oprawki okularów. To stary dobry Harry, ten sam, który przed dekadą zawładnął sercami nastolatków na całym świecie. Wtedy jeszcze nieśmiało przebijający się do popkultury, dzisiaj jest już jej ikoną.
Nie wiem czy nowy i ostatni zarazem film z jego udziałem jest godną adaptacją wieńczących sagę „Insygniów Śmierci” – moja znajomość oryginału kończy się na czwartym tomie. Ale w oderwaniu od tego typu porównań, na pewno jest niezłym filmem. David Yates, „reżyser znikąd”, jak pogardliwie określają go sceptycy, przy każdej z trzech poprzednich części spotkał się z falą druzgocącej krytyki. Był potępiany przez młodych i starych, przez zagorzałych fanów Harry’ego i przypadkowych widzów, przez laików i fachowców. Zawsze coś nie grało – jeśli nie przesadne skróty fabularne, to źle wyważona atmosfera lub chybione wybory obsadowe…
Faktem jest, że Yates to reżyser o znikomym dorobku kinowym. Gdy dostał angaż przy „Zakonie Feniksa”, jego doświadczenie obejmowało telewizję i krótki metraż, co samo w sobie sprawiło, że hollywoodzkiej sztuki musiał uczyć się na własnych błędach. Druga część „Insygniów Śmierci” to krańcowy efekt jego starań – efekt, który ma sporą szansę przysporzyć nielubianemu reżyserowi grono entuzjastów.
Jak na zwieńczenie największego przedsięwzięcia filmowego w historii (8 kolejnych części „…Pottera” kosztowało przeszło miliard dolarów i przyniosło ośmiokrotnie większe zyski) przystało, dorasta ono do swojej legendy. Poprowadzone jest z odpowiednim rozmachem i dramaturgią, z zachowaniem wszelkich prawideł nowoczesnej baśni fantasy. To już faktycznie koniec, ostateczna i rozstrzygająca konfrontacja młodego czarodzieja z potężnym Voldemortem. Cóż można o niej napisać? Fani sagi J.K. Rowling dobrze wiedzą czego się spodziewać, natomiast widzowi przypadkowemu przyda się informacja, że znajomość poprzednich odsłon serii wcale nie jest do zrozumienia „Insygniów…” potrzebna.
Dziesięć lat upłynęło w zawrotnym tempie, a seria dojrzała wraz ze swoimi widzami. Ostatnia jej odsłona okazuje się w tym kontekście nie tylko znakomitym i dojrzałym kontrastem dla dziecięcej przygody z „Kamienia Filozoficznego”, ale też jakością samą w sobie. Koniec zatem, kurtyna. O estymie, jaką wyrobił sobie Harry Potter, najlepiej niechaj świadczy główny plakat z szeroko zakrojonej kampanii reklamowej. Twarz głównego bohatera, napis „To już koniec” i data. Nic poza tym. Młodego czarodzieja nie trzeba podpisywać nazwiskiem, bo wszyscy rozpoznają jego charakterystyczną czuprynę i okrągłe oprawki okularów. To stary dobry Harry, ten sam, który przed dekadą zawładnął sercami nastolatków na całym świecie. Wtedy jeszcze nieśmiało przebijający się do popkultury, dzisiaj jest już jej ikoną. Nie wiem czy nowy i ostatni zarazem film z jego udziałem jest godną adaptacją wieńczących sagę „Insygniów Śmierci” – moja znajomość oryginału kończy się na czwartym tomie. Ale w oderwaniu od tego typu porównań, na pewno
filmem udanym. David Yates, „reżyser znikąd”, jak pogardliwie określają go sceptycy, przy każdej z trzech poprzednich części spotykał się z falą druzgocącej krytyki. Był potępiany przez młodych i starych, przez zagorzałych fanów Harry’ego i przypadkowych widzów, przez laików i fachowców. Zawsze coś nie grało – jeśli nie przesadne skróty fabularne, to źle wyważona atmosfera lub chybione wybory obsadowe… Faktem jest, że Yates to reżyser o znikomym dorobku kinowym. Gdy dostał angaż przy „Zakonie Feniksa”, jego doświadczenie obejmowało telewizję i krótki metraż, co samo w sobie sprawiło, że hollywoodzkiej sztuki musiał uczyć się na własnych błędach. Druga część „Insygniów Śmierci” to krańcowy efekt jego starań – efekt, który ma sporą szansę przysporzyć nielubianemu reżyserowi grono entuzjastów. To film mroczny i epicki, ale nie dla zasady – gotycka, posępna wizja podszyta jest uzasadnioną dramaturgią, której motorem są emocje wygrywane przez aktorów. Jak na zwieńczenie największego przedsięwzięcia filmowego w
historii (8 kolejnych części „…Pottera” kosztowało przeszło miliard dolarów i przyniosło ośmiokrotnie większe zyski) przystało, dorasta ono do swojej legendy. Poprowadzone jest z odpowiednim rozmachem i dramaturgią, z zachowaniem wszelkich prawideł nowoczesnej baśni fantasy. To już faktycznie koniec, ostateczna i rozstrzygająca konfrontacja młodego czarodzieja z potężnym Voldemortem. Cóż można o niej napisać? Fani sagi J.K. Rowling dobrze wiedzą czego się spodziewać, natomiast widzowi przypadkowemu przyda się informacja, że znajomość poprzednich odsłon serii wcale nie jest do zrozumienia „Insygniów…” potrzebna. Dziesięć lat upłynęło w zawrotnym tempie, a seria dojrzała wraz ze swoimi widzami. Ostatnia jej odsłona okazuje się w tym kontekście nie tylko znakomitym i dojrzałym kontrastem dla dziecięcej przygody z „Kamienia Filozoficznego”, ale też jakością samą w sobie. Koniec zatem, kurtyna.
O wydaniu blu-ray
Uwaga, to prawdopodobnie najlepsze wydanie współczesnego filmu, jakie trafiło na półki w roku 2011! Na płycie znajduje się ponad 6 godzin dodatków, które nie są jedynie sklejką promocyjnych, bezużytecznych bzdetów. Zazwyczaj odbiorców blockbusterów – czego dowodzą edycje poprzednich części „Harry’ego Pottera” – traktuje się protekcjonalnie. Ot, zobacz jak Harry lata na miotle, poznaj leśne stworki i posłuchaj co aktorzy mówią o pracy na planie. Słowem, nic ciekawego. Tymczasem dwupłytowa edycja blu-ray „Insygniów Śmierci 2″ podobnych błędów się wystrzega. To znakomite wydanie, które nie tylko kompleksowo przybliża proces realizacji tego konkretnego filmu, ale też oferuje wnikliwe, retrospekcyjne spojrzenie na całą serię.
Płyta pierwsza to trzy dodatki. Pierwszym i najważniejszym z nich jest tryb Maximum Movie Mode (167:25), będący specjalnym wideo-komentarzem do filmu, w którym udział wzięli wybrani aktorzy i twórcy. Po uaktywnieniu MMM seans wzbogacony zostaje o ich wypowiedzi, a ekran z filmem od czasu do czasu zastępują materiały dokumentalne, archiwalia czy sceny usunięte. Tryb ów przybliża powstawanie kluczowych sekwencji „Insygniów…”, ale często służy też jako pretekst, by cofnąć się do poprzednich odcinków serii.
Drugi dodatek to tzw. Punkty Skupienia (26:27), zbiór specjalnych mini-reportaży, które rozsiane są po Maximum Movie Mode (można je uaktywnić przyciskiem „enter”). W menu dostajemy możliwość obejrzenia ich jeden po drugim, bez potrzeby przerabiania całego filmu. Ostatnim materiałem na pierwszej płycie jest króciutki reportaż Pożegnanie z obsadą (3:07), w którym aktorzy żegnają się z ekipą podczas ostatniego dnia na planie.
Druga płyta zaczyna się interesującym i niespodziewanie długim Wywiadem z J.K. Rowling i Danielem Radcliffem (53:03). To bardzo osobista rozmowa, w której Rowling i Radcliffe zahaczają o kilka ciekawych, rzadko dyskutowanych aspektów – m.in. homoseksualizm Dumbledore’a, problemy ze sławą, czy plotki generowane przez prasę bulwarową.
Znakomity jest również dokument Kiedy Harry opuścił Hogwart (48:11), mający bardzo osobisty, a często także ironiczny wydźwięk. Co zapowiada się na typowy materiał z planu, okazuje się emocjonalną podróżą przez 261 dni okresu zdjęciowego obu części „Insygniów…”. Zaskakują tu prywatne uwagi i spostrzeżenia, nietypowe pomysły realizatorskie i szczerość, która sączy się z każdego kąta – ot, choćby cieśla na planie, zapytany czy interesuje go seria J.K. Rowling, mówi „tylko w piątki – wtedy dostaję wypłatę”, zaś Rupert Grint przyznaje z goryczą, że „najpewniej zawsze już będzie rudzielcem z „Harry’ego Pottera”.
Oglądając Kobiety Harry’ego Pottera (22:31) nie zwalniamy tempa – brytyjska autorka w towarzystwie żeńskiej części obsady omawia kobiece aspekty serii, akcentując przede wszystkim złożoność postaci Hermiony i swoje zamiłowanie do feministycznych „wtrętów”.
Pozostałe materiały to typowe wypełniacze. Jest tu reportaż Gobliny z Banku Gringotta (10:56), przybliżający realizację skomplikowanej castingowo sekwencji z karłami, są Sceny niewykorzystane (6:33). Całość wieńczą Wycieczka po londyńskim studiu (1:33), które od wiosny 2012 będzie można zwiedzać (w pudełku znajdziecie zaproszenie do udziału w konkursie – wygrać można bilety) oraz Pottermore (1:07), reklama nowej strony internetowej dla fanów Harry’ego Pottera.
O aspekcie technicznym nie trzeba wiele pisać – jak przystało na edycję blu-ray hitowego filmu, dźwięk i obraz w formacie HD są znakomitej jakości.