To on namówił Zającównę na zmianę nazwiska. "Miała ciężkie życie"
Gdyby nie Juliusz Machulski, być może nie poznalibyśmy Elżbiety Zającówny. To on zatrudnił ją jeszcze jako studentkę do roli w filmie "Vabank" i namówił, by zmieniła nazwisko. Teraz reżyser wspomina aktorkę, która zmarła 29 października w wieku 66 lat.
Nakręcili razem wiele filmów i seriali, które przeszły do historii i są dziś uważane za kultowe. Wystarczy przypomnieć takie tytuły jak "Vabank", "Seksmisja" czy "Matki, żony i kochanki". Juliusz Machulski i Elżbieta Zającówna tworzyli świetny zawodowy duet.
Reżyser świetnie wspomina współpracę i każde spotkanie z aktorką. "Zawsze, kiedy ją spotykałem, było tak, jakbyśmy się przed chwilą rozstali. Wszystkie nasze przypadkowe spotkania były jak nieprzerwana rozmowa. Chyba na tym polega przyjaźń. Zawsze jest się połączonym myślami. Widzieliśmy się i mówiliśmy: 'O, fajnie. Wypijemy kawkę, pogadamy'. Z trudem przychodzi mi mówienie o niej w czasie przeszłym" - powiedział w rozmowie z Onetem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pogrzeb Jerzego Stuhra. Tłumy w Krakowie pożegnały wielkiego aktora
Wszystko zaczęło się od "Vabanku"
Machulski długo nie mógł znaleźć aktorki, która pasowałaby do roli Natalii w filmie "Vabank". Wtedy z pomocą przyszedł Jerzy Stuhr. "Kiedy kompletowałem obsadę do filmu 'Vabank', to wiedziałem, że Natalię powinna zagrać osoba kompletnie nieznana, a to z powodów dramaturgicznych. Gdybyśmy kojarzyli ją z innych ról, to od początku byłoby wiadomo, że jej postać będzie miała znaczenie. Sprawa byłaby spalona. Szukałem długo. Byłem już właściwie zrezygnowany i przekonany, że nie znajdę nikogo wystarczająco dobrego. Chciałem też namówić Jerzego Stuhra na mały epizod w tym filmie. On nie miał czasu, ale wykładał w szkole teatralnej i zapytał, czy nie szukam młodych aktorek. Dał mi listę swoich studentek i wśród nich była Ela" - powiedział Machulski w rozmowie z Onetem.
Zającówna przyszła na casting i okazała się bezkonkurencyjna. Ich pierwsze spotkanie nie należało jednak do udanych. Po nim jednak "narodziła się" aktorka, którą przez kolejne lata podziwialiśmy. "Kiedy przyszła na spotkanie, ja miałem 25 lat, a dawano mi 17. Wyglądałem jak drugi asystent reżysera. Zapytałem ją, czy mogłaby ściąć włosy. Zdziwiła się i powiedziała, że oczywiście, jeżeli reżyser ją poprosi, to tak. Tłumaczyłem, że to ja jestem reżyserem. Chwilę trwało, zanim mi uwierzyła. Wtedy jeszcze nazywała się Elżbieta Zając. To ja ją namówiłem, żeby zmieniła nazwisko na Zającówna, co bardziej pasowało do przedwojennej historii 'Vabanku'" - wyznał.
Ostatnia rola
Machulski odpowiada za debiut Zającówny na wielkim ekranie. Okazuje się, że powierzył jej również ostatnią rolę w życiu. "Kiedy tylko było to możliwe, pracowaliśmy razem. Kilka lat temu zadzwoniła do mnie i powiedziała: 'Słuchaj, nie, miałbyś dla mnie roli?'. Od jakiegoś czasu nie pracowała i myślałem, że zrezygnowała z aktorstwa. Kręciłem akurat serial i wszystkie role miałem poobsadzane. Ale wynalazłem jakiś drobiazg specjalnie dla niej i w jednym odcinku zagrała nauczycielkę. To był chyba jej ostatni występ przed kamerą" - powiedział reżyser.
Machulski uwielbiał pracować z Zającówną. Wiedział o jej problemach ze zdrowiem, choć aktorka nigdy nie dała po sobie poznać, że coś jest nie tak. "Bo praca z nią to była sama przyjemność. Była jedną z nielicznych znanych mi osób, której prywatnie nigdy nie widziałem bez uśmiechu. A miała ciężkie życie, cierpiała na chorobę związaną z krzepliwością krwi, o której właściwie nie mówiła" - dodał.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" opowiadamy o "Napadzie" na Netfliksie, zastanawiamy się, dlaczego Laura Dern zagrała w koszmarnej "Planecie samotności" i zachwycamy się nowym serialem Max, "Franczyza". Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: