Tomasz Stockinger o fenomenie "Znachora". "Zaczynam się trochę obawiać"
- Bardzo chętnie wracam do "Znachora", kibicuję projektowi nakręcenia nowej wersji - mówi Wirtualnej Polsce Tomasz Stockinger, filmowy hrabia Czyński. Kultowy film Jerzego Hoffmana w święta zostanie pokazany aż 11 razy.
"Znachor" to prawdziwy fenomen. Film fabularny Jerzego Hoffmana, który premierę miał w 1982 r., to ekranizacja przedwojennej powieści Tadeusza Dołegi-Mostowicza. Opowiada o znanym lekarzu, który traci pamięć i ze stołecznych salonów trafia do zapadłej wsi.
Zaraz po premierze cieszył się ogromnym powodzeniem wśród publiczności. Miał niewyobrażalną już dziś, ponad pięciomilionową widownię. Ale wśród krytyki nie wzbudził wielkiego entuzjazmu - narzekali, że to raczej kino komercyjne niż artystyczne.
Dziś ma bardzo intensywne drugie życie: w telewizji powraca nieustannie, stał się wdzięcznym tematem memów, lada moment mają ruszyć zdjęcia do nowej wersji Netfliksa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Premiery kinowe 2023. Na te filmy czekamy!
O to, skąd się wziął fenomen tego filmu i jaki ma dziś do niego stosunek, Wirtualna Polska zapytała Tomasza Stockingera, który zagrał w "Znachorze" rolę hrabiego Leszka Czyńskiego.
Przemek Gulda, Wirtualna Polska: Ktoś z fanowskiego grona skrzętnie wyliczył, że w czasie najbliższych świąt "Znachor" zostanie pokazany w różnych telewizjach w sumie… 11 razy. Będzie pan oglądał?
Tomasz Stockinger: Nie ukrywam, że zawsze, kiedy tylko jest okazja, oglądam ten film ze wzruszeniem. I rzeczywiście, możliwości, aby go zobaczyć, jest dziś mnóstwo. Emitowany jest wielokrotnie podczas wszystkich świąt i nie tylko. Niedawno ze zdziwieniem zauważyłem, że pojawia się w programie telewizyjnym nawet z okazji Święta Zmarłych.
Z jednej strony bardzo mnie to cieszy, z drugiej - zaczynam się trochę obawiać, czy to nie doprowadzi do nadmiaru i przesytu. A nie chciałbym, aby ludzie zaczęli mieć dosyć tego filmu i przełączali program, kiedy tylko go zobaczą.
Z czego może wynikać ta niezwykła popularność "Znachora"?
Wydaje mi się, że fenomen tego filmu bierze się z bardzo oczywistej przyczyny: to jest po prostu piękny i szlachetny film. Opowieść o głębokiej, prawdziwej i bezkompromisowej miłości, o której wszyscy tak naprawdę marzą. Ta historia ma taką, działającą do dziś, siłę przede wszystkim dzięki talentowi reżyserskiemu Jerzego Hoffmana, a także dzięki wspaniałej obsadzie, której największą ozdobą jest oczywiście Anna Dymna.
W internecie pojawił się - na razie chyba jeszcze na zasadzie żartu, który może się jednak przeistoczyć w fakt - pomysł zorganizowana zjazdu fanek i fanów filmu. Co pan na to? Odwiedziłby pan taką imprezę?
Pierwsze słyszę o tym pomyśle. Ale nie ukrywam, że z miejsca spodobała mi się ta inicjatywa. I mogę od razu zadeklarować, że jeśli ten plan dojdzie do skutku i jeśli zostanę zaproszony na tego typu imprezę, bardzo chętnie się na niej pojawię, aby porozmawiać z wielbicielkami i wielbicielami "Znachora".
A co pan myśli o pomyśle nakręcenia nowej wersji filmu?
Z zaciekawieniem śledzę to, co się dzieje wokół nowej wersji "Znachora". Nie dziwię się ani trochę, że pojawił się plan jej zrealizowania. Ta opowieść aż się prosi, aby być aktualizowana przez następne pokolenia: miłość ma dziś nowe, zupełnie inne oblicza, bo świat zmienia się błyskawicznie.
Jestem bardzo ciekawy, jak współczesne pokolenie twórczyń i twórców pokaże tę historię. Kibicuję im i szczerze życzę jak najlepiej. Bardzo chętnie obejrzę nowego "Znachora", kiedy tylko będę miał taką możliwość.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" szkalujemy "Johna Wicka 4", wychwalamy "Sukcesję" i zastanawiamy się, gdzie zniknął Jim Carrey (i co, do cholery, wywinął tym razem?). Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.