''Transporter: Nowa moc'': Dorównać poprzednikom [RECENZJA]
*"Transporter: Nowa moc" - Camille Delamarre wysoko ustawia sobie poprzeczkę już samym tytułem. Moc faktycznie pod pewnym względem jest nowa: to pierwsza część serii bez Jasona Stathama, pierwsza, w której główną rolę gra Ed Skrein i pierwsza na wskroś francuska – mimo że sama marka pochodzi właśnie z Francji.*
Zadanie nie było łatwe: "Transporter", choć nigdy nie był arcydziełem pod względem scenariusza, nie raził oryginalnością i nie grzeszył głębokością charakterów, znalazł sobie w świecie kina własne miejsce. Znalazł je także dla Jasona Stathama, który wyglądając jak młody Bruce Willis, zdołał na boku wypracować swoją markę, polegającą na spiętej w powadze twarzy i nienagannym wyglądzie w garniturze. To głównie jego powściągliwość – obok różnej jakości scen akcji – wytworzyła popularność „Transportera” i jego specyficzny charakter.
Edowi Skeinowi przypadło w udziale zagranie Franka Martina z lat młodości – czasów, w których nie można się wesprzeć dojrzałością na twarzy, zgryzotą tajemniczej przeszłości czy burzliwością dawnych doświadczeń. Martin jeszcze niewiele przeszedł. Na razie ma tylko talent w wirtuozerskim prowadzeniu samochodów i właśnie trafił w ręce bezwzględnej kobiecej szajki. Składa się ona z długonogich modelek ukrytych pod jednakowymi blond perukami i gotowych na wszystko, aby tylko osiągnąć cel. W tym także na okrycie niebezpieczeństwem prywatnego życia Franka, szantażowanie go, zmuszanie do działania wbrew sobie.
Sam film nieszczególnie odróżnia przeszłość głównego bohatera od jego przyszłości – innymi słowy nowy „Transporter” raczej trzyma się formalnych reguł wytyczonych przez poprzednika i z ich pomocą stara się opisywać dawne życie Franka. Różnica jednakowoż tkwi w klasie – „Transporter: Nowa moc” to jednak kino lżejsze, mniej brutalne, mniej zadziorne – w czym zasługa także bardziej niewinnie wyglądającej twarzy Eda Skeina. Nie jest to zdecydowanie aktor, który potrafi utrzymać na sobie zainteresowanie tak długo, jak udawało się to Stathamowi. A co za tym idzie, przy okazji filmu Delamarre częściej więc śledzimy „fabułę” i wyraźniej poddajemy ocenie wizualną stronę „Transportera”. Ta, choć bywa niewątpliwie spektakularna, nie dodaje nic do jakości zbudowanej przez poprzedników. Jest raczej grzeczną kontynuacją ich działań, tworzoną w świętym przekonaniu, że aby zapewnić sobie sukces podobny pozostałym częściom serii, należy jak
najmniej we własnej marce gmerać.
Urszula Lipińska
Ocena: 6/10