Trzeci wspólny film Russella Crowe i Ridleya Scotta to znakomite kino gangsterskie.
Nowy Jork, lata 70. Czarnoskóry gangster, Frank Lucas chce rządzić miejscowym rynkiem narkotykowym. Towar sprowadza z Azji w trumnach ze zwłokami żołnierzy, którzy polegli w Wietnamie. Narkotyki są lepszej jakości niż te oferowane przez innych handlarzy, a Lucas ma niższe niż konkurencja ceny. Na trop Lucasa wpada Richie Roberts, jedyny nieskorumpowany policjant w Nowym Jorku.
Przestępca kontra gliniarz – ten jeden z najpopularniejszych (a więc najbardziej ogranych) motywów kina sensacyjnego Ridley Scott potrafił sprzedać w sposób interesujący. Przede wszystkim zachował równowagę pomiędzy głównymi bohaterami dramatu. Nie pozwolił, by jeden z nich zdominował cały filmu.
Lucasa i Robertsa pozornie dzieli wszystko. Frank co prawda jest przestępcą i mordercą, ale nosi się i zachowuje jak dżentelmen. Eleganckie garnitury, posiadłość w drogiej dzielnicy. Rzadko podnosi głos, jeszcze rzadziej okazuje emocje. Otoczony rodziną, mógłby uchodzić za odnoszącego sukcesy biznesmena. Zresztą handel prochami traktuje w kategoriach czysto biznesowych – skoro jest popyt, on zajmie się podażą. Nie rozpatruje tego w kategoriach etycznych. Los uzależnionych go nie obchodzi.
Richie ubiera się byle jak i tak samo byle jak żyje. Ciasne mieszkanko, przypadkowy seks, niezdrowe jedzenie. Życia rodzinnego także już od dawna nie ma. Z eks żoną wykłóca się o alimenty, syna widuje sporadycznie. Łatwo daje się ponieść emocjom, nie dbając o skutki swojego zachowania. Ale jest uczciwy. Nie tylko nie bierze łapówek, ale nie daje się skusić. Nie ukradł miliona dolarów, choć mógł to zrobić bezkarnie i choć błagał go o to przyjaciel z policyjnego patrolu.
Im więcej dowiadujemy się o Lucasie i Robertsie, tym większe dostrzegamy łączące ich podobieństwo. Obaj są bowiem outsiderami. Frank wszedł na teren, który dotychczas należał do włoskiej mafii. Ale nie tylko Włosi są z tego powodu niezadowoleni. Także dla „swoich”, innych czarnych przestępców, Frank jest niewygodny – naruszył bowiem stan równowagi w przestępczym świecie Nowego Jorku. Z kolei Robertsa na wyobcowanie skazuje jego własna uczciwość. Dla innych policjantów, którzy w korupcji nie widząc nic zdrożnego, Richie jest zagrożeniem.
Pojedynek głównych bohaterów to jednocześnie pojedynek dwóch aktorskich indywidualności. Lucasa gra… Denzel Washington, Robertsa Russell Crowe. Obaj są znakomici (nie podejmuję się ocenić, który jest lepszy), choć grają w różny sposób. Washington postawił na minimalizm i dosłowność. Z kolei Crowe traktuje swojego bohatera z lekkim dystansem. Pokazuje, że niezłomne zasady etyczne nie są równoznaczne z brakiem jakichkolwiek wad. Richie Roberts to nie skaut i nie Superman.
Ciekawą intrygę i interesujących bohaterów, Scott połączył z inscenizacyjnym rozmachem. Jako reżysera zawsze fascynowała go możliwość odtwarzania i kreowania różnych światów. Starożytny Rzym, Jerozolima z czasów krucjat, współczesna Prowansja… Każdy jego film zachwyca dopracowaną do ostatniego detalu stroną wizualną. W „American Gangster“ oglądamy Nowy Jork lat 70. Przytłaczające, nieprzytulne miasto-moloch, a jednocześnie narodowościowo-kulturowy tygiel.
Scott nawiązuje stylistycznie do kina sensacyjnego tamtego okresu, a przede wszystkim do klasyków gatunku - „Serpico“, „Francuskiego łącznika“, „Shafta“ i oczywiście „Ojca chrzestnego“.
Takie stylistyczne zapożyczenia plus podobna tematyka rodzą pokusę, by zarzucić Scottowi wtórność. Jednak ta wtórność jest pozorna. Bo Scott znane motywy ogrywa po swojemu. Przestawiając akcenty, nadaje im nową jakość. Richie to nie Frank Serpico, choć obaj są idealistami. Jednak w przeciwieństwie do Serpico, Richie nie pozwala, by misja przerodziła się w niszczącą obsesję. A Frank Lucas to nie Vito Corleone.
Pod fasadą dobrych manier i przywiązania do rodziny kryje się natura bezwzględnego mordercy, dla którego zabijanie to tylko jeszcze jeden sposób robienia interesów. Corleone przywracał ład i sprawiedliwość społeczną.
Kiedy w drugiej części „Ojca chrzestnego“ strzela do swojego rywala, robi to, by chronić społeczność, w której żyje. Kiedy to samo postępuje Frank Lucas, zabójstwo jest wyłącznie demonstracją siły.