Umarł Król, Niech żyje Król
Zaraz, czemu taki tytuł, o co chodzi? Przecież w Polsce nie ma już monarchii od dawna, a tu zaczynam o królu... Oczywiście chodzi mi o "Władcę Pierścieni: Powrót Króla". Bardzo proszę nie pukać się w głowę i nie robić sugestii, że film na ekrany kin w Polsce wejdzie dopiero w styczniu. Wszystko się zgadza i tłumy ruszą w pierwszych dniach nowego roku, ale ja znalazłem się w grupie wybranych, którzy mogli obejrzeć ekranizację "Władcy" już wczoraj (tj.17.12.2003), na specjalnym pokazie zorganizowanym dla VIP-ów. Stawiłem się o 11 rano w Silver Screenie na Puławskiej w Warszawie. Pierwsza kontrola, (no, chyba Talibów tu nie zapraszali...), ruchome schody i kolejna kontrola, tym razem trochę dokładniejsza. Żadnych kamer, nagrywarek ręcznych własnej produkcji, przenośnych aparatów, karabinów i zbytecznych przedmiotów wnosić nie wolno i nie wypada. Nie będę wspominał, iż byłem podekscytowany samym faktem, że obejrzę film jako jeden z pierwszych ludzi w naszym kraju - w końcu premiera na
całym świecie dopiero o 17, a ja za moment odpłynę do świata Śródziemia. Zanim jednak zacznę rozwodzić się nad tym, co zobaczyły moje oczy, pozwolę sobie na kilka słów wspomnień dla osób nie będących w temacie, choć i Ci, którzy znają zarówno dzieła mistrza, jak i adaptacje filmowe na wylot, też zapewne chętnie je przeczytają.
John Ronald Reuel Tolkien - tak brzmi pełne imię i nazwisko ojca Hobbita i Drużyny Pierścienia, twórcy świata Śródziemia. Około 1937 roku J.R.R. Tolkien rozpoczął pracę nad Władcą Pierścieni, którą zakończył w latach 1948 - 50. Kto mógł wtedy przypuszczać, że opowieść stanie się takim bestsellerem... Po wielu negocjacjach z wydawcami, w 1954 roku udaje się wdać pierwsze dwa tomy Władcy. Warto też dodać, że projekcja trzeciej części filmu odbywa się prawie w 50. rocznicę wydania książki. W 1955 światło dzienne zobaczyła trzecia część Trylogii, Powrót Króla, a w 1956 książka była po raz pierwszy przetłumaczona (na język niderlandzki). Dopiero w przeciągu kolejnych 20 lat została przełożona na inne, między innymi również na polski. W 1973 roku Tolkien umiera, ale historia Śródziemia i jego mieszkańców pozostaje nieśmiertelna.
Moje pierwsze zetknięcie z tą książką miało miejsce w 1988 roku. Do dziś pamiętam, że czytałem ją z zapartym tchem. Kiedy natomiast pod koniec lat 90. do moich uszu doszły wieści, że niejaki Peter Jackson podjął się wielkiego wyzwania - ekranizacji Trylogii Tolkiena - byłem uszczęśliwiony jak dziecko. Marzenia stały się rzeczywistością w 2001 roku, kiedy światło dzienne zobaczyła "Drużyna Pierścienia", pierwsza część Trójksięgu. Powiedzieć, że była oczekiwana, to zbyt słabe określenie. Wielbiciele książki wprost drżeli z niecierpliwości, aby móc wreszcie porównać swoją "biblię" z wersją filmową. Każdy wyłapywał szczegóły, chłonął je jak niezbędny tlen... Film nie zawiódł oczekiwań i zyskał wiele przychylnych opinii krytyków. Osoby, które go oglądały, wychodziły zaskoczone, znawcy Tolkiena byli zaszokowani wiernością wobec pierwowzoru literackiego - po prostu w dniu premiery coś się zmieniło w kinematografii, a obaj panowie, J.R.R. Tolkien i P. Jackson, zapisali się w historii X Muzy.
"Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia" opowiadał o powstaniu wspomnianej drużyny i jej pierwszych przygodach w Śródziemiu. O trudach i znojach, jakim musieli stawić czoła wybrani, którzy towarzyszyli powiernikowi Pierścienia, Frodo Bagginsowi. Musicie wybaczyć, że nie będę się tu zagłębiał w szczegóły, jeśli bowiem ktoś jeszcze nie widział "jedynki", to powinien to nadrobić jak najszybciej. Historia filmowa urywała się w pewnym momencie, a świat zamarł w oczekiwaniu na drugą część, która była już prawie na ukończeniu. "Władca Pierścieni: Dwie Wieże" wyskoczył w rok po premierze "jedynki" i dziś śmiało możemy powiedzieć, że był kolejnym sukcesem kasowym. Nadal zachowana została pełna szczegółowość, dbałość o oddanie historii i przygód Drużyny, która została uszczuplona w pierwszej części. Oczywiście i tu pokuszę się o niewielki skrót: Drużyna, która uległa rozbiciu na małe grupy, nadal kontynuuje swoją misję. Losy niektórych zbiegają się, inni podążają
własną ścieżką, wielowątkowa fabuła rozwija się dynamicznie, by ostatecznie zwieńczyć całość wspaniałymi scenami batalistycznymi podczas oblężenia Helmowego Jaru. Jaki jest wynik bitwy? Kto widział film, wie, kto nie widział, to zapewne po obejrzeniu pierwszej części sięgnie czym prędzej po "dwójkę", aby nie mieć braków idąc do kina w styczniu na "Władcę Pierścieni: Powrót Króla". Tak więc dobrnęliśmy do początku "właściwego" tekstu i pora kontynuować moją opowieść, zwaną przez klasyków recenzją...
Stało się. Wszedł pan z firmy Warner i powiedział tylko parę słów - Oto za chwilę zobaczycie Państwo, jak potoczą się losy Drużyny Pierścienia i czy jego powiernik, Frodo Baggins, dotrze do celu... Jeszcze mała uwaga: film trwa trzy i pół godziny i to nie jest wersja reżyserska! - Dało się słyszeć westchnienie i odczuć zaszokowanie... 3,5 godziny i … jestem już po filmie, minęło trochę czasu... Pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy na ekranie ukazały się końcowe napisy, to małe porównanie. Kiedy zobaczyłem pierwszego "Matrixa" - szczena mi opadła; kiedy ujrzałem pierwszą część "Władcy" było podobnie. Gdy zobaczyłem drugiego "Matrixa" - wyszedłem z kina śmiejąc się, natomiast po drugim "Władcy" przysiadłem z wrażenia. Trzeci "Matrix", gdyby nie sporo efekciarstwa, spowodowałby eksplozję mojego ciała ze śmiechu z powodu błędów filmowców, ale trzeci "Władca" sprawił, że po prostu klęknąłem z wrażenia! Tak można powiedzieć w skrócie, film bowiem powala swoim rozmachem. Nie chcę tu ponownie pisać o doskonałej
szczegółowości w oddaniu klimatu książki... ale muszę. Bajkowy krajobraz urzeka swoim wdziękiem, przeniesiony chyba wprost z wyobraźni Mistrza. Możemy spokojnie przyjąć, że tak właśnie wygląda Śródziemie, o którym pisał Tolkien. Wykorzystanie w filmie terenów Nowej Zelandii spowodowało, że zacząłem marzyć o zwiedzeniu tych miejsc osobiście.
Przygody bohaterów grają na emocjach widza - raz wywołują uśmiech, to znów powodują, że łzy napływają do oczu. Niestety towarzystwo VIP-owskie nie pozwalało mi się rozpłakać. Co do strony technicznej, to kilka niezauważalnych niedociągnięć z pewnością umknie mniej wytrawnym oczom, nie uda się to jednak popisom Orlando "Legolasa" Bluma. Te nie pozostaną bez uśmiechu. No cóż, chyba mu te rozbawiające sekwencje wpisali w scenariusz - dziwne wskakiwanie na konie i jeżdżenie na tarczy jak na desce ("Dwie Wieże"), ale miejmy nadzieję, że to nie spowodowało przewracania się Tolkiena w grobie ze zgrozy. W trzeciej części waleczny Elf też Was zaskoczy, lecz nie mogę zdradzić, w jaki sposób. O samych scenach batalistycznych, jakie będziecie podziwiać podczas walk o Minas Tirith i Czarną Bramę mógłbym się rozpisać na kolejne pięć stron. One są po prostu doskonałością samą w sobie. Wydawać by się mogło, że po bitwie o Helmowy Jar, gdzie ponad 10 tysięcy orków Uruk-Hai oblegało miasto, już nic mnie nie zadziwi - tu
proponuję pomnożyć tę liczbę jeszcze kilka razy. Dodajcie do tego potężne trolle, maszyny oblężnicze, jeźdźców Rohanu, ogrom obleganego miasta Minas Tirith, latające Nazgule oraz najemników, jakich sprowadził Sauron, a zrozumiecie, że brak mi słów, aby to wszystko zmieścić w dwóch zdaniach. Jeżeli fani i znawcy książki zapytają o pewne szczegóły, to powiem tylko, że doczekają się słynnego zabicia Króla Nazguli przez Eowinę, a także odgryzienia palca Froda przez Golluma. Ups, bo za chwilę zdradzę za dużo szczegółów. Jeżeli ktoś myśli, że ten film nie jest naszpikowany chemią efektów specjalnych, to się myli. Owszem, są i tu, ale na pewno nie dają tak po oczach jak w "Matrixie", gdzie skaczą, fruwają i na program zapraszają. Postacie orków, trolli, Nazguli są przedstawione tak realistycznie, że człowiek gubi się w ocenie, gdzie są aktorzy, a gdzie komputerowi statyści. Oprócz Golluma, który jest postacią w całości generowaną przez komputer, zobaczycie też pajęczycę Szelobę (no, chciałoby się wręcz powiedzieć -
boska czarna wdowa). I tak, sami widzicie, mógłbym w nieskończoność opisywać i wyszukiwać szczegóły z filmu, dzięki którym nie wiecie nawet kiedy, przeleciało prawie cztery godziny. Jedyne małe potknięcie, o jakim na pewno czytaliście, to niestety brak pojedynku Sarumana i Gandalfa, przeciw czemu protestowały rzesze miłośników filmu i książki. Reżyser zachował sobie ten smaczek do kolekcjonerskiej wersji filmu na DVD, zwanej reżyserską, która zanosi się na ponad cztery pełne godziny. Skąd taki wniosek? A stąd, że każda kolejna wersja filmu w wersji na DVD była odpowiednio dłuższa: pierwsza o 30 minut, druga o 40, ile dodane zostanie do trójki dowiemy się zapewne pod koniec 2004 roku. Co do samego "Powrotu Króla", to zastanawiacie się zapewne, czy podróż zakończy się sukcesem, tak jak w książce? Nie zdradzę, by nie psuć zabawy. Czy wszyscy przeżyją? Nie powiem, by nie pozbawiać Was możności przeżywania każdej chwili filmu. Jedno jest pewne, złomki Narsila zostały przekute i odnalazły swojego władcę, a Król
Powrócił w pełni chwały, zyskując przy swym boku wierną królową. Ciekawostką dla Was niech będzie też fakt, że filmowa adaptacja ma kilka zakończeń. Dopowiedzą Wam one, jak potoczyły się dalej losy każdego z bohaterów Drużyny Pierścienia, która po obejrzeniu filmu, przeczytaniu książki, będzie istniała już tylko w Waszej pamięci...
Jest koniec 2003 roku, za oknami nie ma wiele śniegu, przed Wami jeszcze wieczór wigilijny, choinka i tona prezentów. To powinno osłodzić Wam te ostatnie dni przed polską premierą trzeciej części Trylogii. Gdy już będziecie odliczali minuty kończącego się roku, możecie też odliczać czas do premiery, gdyż w styczniu zapewne wielu z Was nie odmówi sobie pójścia do kina na "Władcę Pierścieni: Powrót Króla". Ja na pewno nie odpuszczę sobie tej przyjemności po raz kolejny, by potem spokojnie oczekiwać kolekcjonerskiego wydania na DVD, jakie zasili moje prywatne zbiory. Ten film stał się dla mnie czymś w rodzaju legendy, tak jak w latach 70. Gwiezdne Wojny. Powinienem już zakończyć ten wywód, ale z racji, że na co dzień zajmuję się grami komputerowymi, to zapraszam wszystkich czytelników do zapoznania się na tematycznym serwisie portalu z artykułami dotyczącymi gier związanych z Trylogią tolkienowską. Zobaczycie sami, że nie tylko rynek filmowy jest przez nią zdominowany, ale cały sektor rozrywkowy również, w tym
i gry.
PS. Peter Jackson na dzień dzisiejszy kończy zdjęcia do "King Konga", ale jednocześnie negocjuje już prawa do tytułu Hobbit. Miejmy nadzieję, że wyprawa Bilbo Bagginsa, Gandalfa i drużyny krasnoludów będzie tak samo udana (jeżeli dojdzie do skutku), co obecna doskonała ekranizacja Trylogii, do której obejrzenia Was namawiam. Zapewniam, że pieniążki wydane na bilety do kina na pewno nie będą stracone.