Trwa ładowanie...
d11099t
08-11-2012 10:04

Umoralnić tatusia

d11099t
d11099t

Bajki, zwłaszcza te z morałem, coraz rzadziej szepce się do ucha maluchom. O tym, jak wygląda rzeczywistość za oknem również nie trzeba im opowiadać. To raczej rodzice nie nadążają za zmianami i jeśli chcą wiedzieć, o czym marzą ich pociechy, muszą być regularnie update'owani. Czy nie o tym opowiadają ostatnio twórcy animacji? Dobrze, może nie wszyscy. Genndy Tartakovsky, reżyser "Hotelu Transylwania" przekonuje jednak, że jeśli kogoś trzeba umoralnić i zmienić - mowa o wampirycznym Draco-tacie.

Skąd taki pomysł? Cóż, Tartakovsky twierdzi, że jednej z najbardziej kultowych figur popkultury - hrabiemu Draculi - bliżej do Pinokia niż wampira. Pan i władca zamku w Transylwanii kłamie. Ponieważ cel uświęca środki, robi wszystko, by zatrzymać swoje dziecko pod ojcowskim dachem, gdzie będzie ono chronione przed słonecznym światem. Wmawia więc swojej nastoletniej córce Mavis, że jeśli chce się wytknąć palcem potwora, należy skierować go w stronę człowieka. Ujmijmy sprawę nieco prościej - skierować go w stronę obcego, innego, nowego i nieoswojonego. Wszystko niejako pozostaje więc na swoim miejscu. Tartakovsky odwraca jedynie perspektywę. Nie obserwujemy potworów z punktu widzenia ludzi. Na człowieka patrzymy oczami potwora i to, co widzimy autentycznie nas rozśmiesza. Kiedy staramy się nadstawić uszu, nie dochodzą nas już jednak kolejne radosne nowiny. Na co drugi dialog można tylko pokręcić nosem, zbyt często trzeba się uchylać od nadlatującego z ekranu, słownego suchara.

Zmagania tatusia Draculi z sobą samym i jego własnymi, przeterminowanymi poglądami na świat też nie są ani zabawne ani ekscytująco dramatyczne. Niewiele w tej kwestii zmienia też obecność Johnatana - turysty backpackera, który trafia do zamku kuszony obietnicą przeżycia nowej przygody. Ryzyko jest spore. Sympatyczny rudzielec musi udawać kuzyna Frankensteina, żeby nie stać się mięsem armatnim podczas dorocznej zabawy. Szykują się przecież (sto)osiemnaste urodziny Mavis i Hotel Transylwania zamienia się w panoptikum monstrualnych potworów, które drżą na myśl o ludziach. Kto przeżyłby wbicie kołka w serce?! Kto wziąłby go do ręki? Tylko brutalny szaleniec o ograniczonym umyśle, czyli w mniemaniu krwistego hrabiego, co drugi człowiek. Jonathan udowadnia Draculi, że jest inny. Potwierdza też, że każdego można nauczyć tolerancji; jednym zgrabnym ruchem strzepnąć klapki z oczu i pokazać, że dziwaków nikt się dziś nie boi - większość raczej kopiuje ich cechy i wystawia na piedestał, gdzie może zalśnić ich
oryginalna, celebrycka gwiazda.

Wiele w "Hotelu…" nowości z obszaru popkultury, ale i mnóstwo klisz żywcem wyjętych z klasycznych horrorów. Finalizując rozmyślania o filmie użyjmy niegroźnej, także inspirowanej nimi metafory i powiedzmy, że kiedy chce się ożywić obumarłe ciało (gatunku), dobrze dysponować dużymi zasobami energii, by nie uczynić z niego pokracznego zombie - stwora bezmyślnie idącego przed siebie - pozbawionego życiowego scenariusza i oryginalnego planu działania.

d11099t
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d11099t