Lucy ma chyba wszystko o czym może marzyć kobieta. Jest młoda, ładna, inteligentna. Ma interesująca i rozwijającą pracę. Spotyka się z bardzo przystojnym facetem. Mieszka w ładnym mieszkaniu w Nowym Jorku. Tylko jakby mimochodem wspomina o swoich rzekomo dziwnych frustracjach - obsesjach, lękach egzystencjalnych, alergii. Jednak mimo tych drobnych usterek uważa się za szczęśliwą osobę. Do czasu. Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie zrywa się z nią facet. Ten jedyny, cudowny, idealny.
Po miesiącach wypełnionych samotnością siostra Lucy, Jo, umawia ją na 5 randek w ciemno. Lucy początkowo się sprzeciwia, ale wie, że musi wrócić do obiegu i znaleźć tego jedynego. A jest wśród kogo szukać, gdyż każdy z pięciu panów jest wyjątkowy i oryginalny na swój sposób.
Kandydat numer jeden to Doug - angielski entomolog (badacz owadów), świeżo po rozwodzie.
Drugim jest Gabriel niezwykle zmysłowy dramaturg, który mówi z seksownym obcym akcentem.
Trzecim to Bobby, były baseballista, któremu kontuzja przeszkodziła w grze w World Series.
Czwarty kandydat to Barry - stateczny, lecz także nieco ekscentryczny właściciel sklepu ze sprzętem komputerowym.
Ostatnim panem jest Luke, bogaty lekarz ortopeda o wyglądzie Adonisa.
Choć podobno od przybytku głowa nie boli, Lucy ma duży problem z dokonaniem wyboru. Wiemy, że w końcu wychodzi za mąż, gdyż opowiada historię swoich randek, jadąc na ślub. Tylko z kim? Z nudziarzem, dziwakiem, narcyzem, prostakiem czy seksoholikiem? Dla widza, który oglądał przynajmniej kilka typowych seriali i komedii romantycznych zza oceanu, wybór Lucy nie będzie żadnym zaskoczeniem.
Film przypomina trochę jeden z amerykańskich sitcomów, z tą różnicą, że trwa 90 minut i nie słyszymy w tle śmiechu puszczanego z taśmy. Bohaterka jest przeciętną kobietą tuż przed trzydziestką, może trochę bardziej inteligentną. Twórcy filmu usiłują pokazać ją jako niezwykłą i interesującą - co jest dość irytujące w odbiorze. Postać Lucy powinna nam się wydawać interesująca dzięki temu jaka jest, a nie dlatego, że tak chcą twórcy filmu.
Reżyser Jon Sherman twierdzi, że Randka z Lucy to nietypowa komedia, bo oddala się od tradycyjnych schematów. Nie ma tu nieszczęśliwej miłości, trójkąta żona-mąż-kochanek, jest za to lista możliwości....
Rzeczywiście, jeżeli tak definiuje się typową komedię, to film Shermana jest nietypowy.
Randkę z Lucy ogląda się lekko i łatwo. Jest kilka dość zabawnych scen, ale większość z nich wywołuje uczucie deja vu.
Gra aktorska jest dobra, ale przypomina styl znany z amerykańskich seriali. Większość postaci określają ich zachowania, słowa, poziom żartów. Aktorzy przede wszystkim opierają się na swoich kwestiach, sami niewiele budują swoje postacie. Najciekawiej z wszystkich adoratorów Lucy prezentuje się Bobby - Anthony LaPagalia. Z dystansem i z nutą ironii przedstawia swojego bohatera, sportowca, który nie może się pogodzić z końcem kariery. Pozostali aktorzy, znani głównie z seriali są znacznie mniej interesujący.
Nie podoba mi się sugestia twórców, że celem życia każdej młodej kobiety jest znalezienie sobie partnera. I że jest to bardzo prosta sprawa - umawiasz się na kilka spotkań i po prostu musisz trafić na tego właściwego.
Nie polecam filmu nikomu - szkoda czasu i pieniędzy. Film wchodzi specjalnie z okazji Dnia Zakochanych, ale we dwoje można robić wiele ciekawszych rzeczy niż siedzieć w kinie.
Byłam na kilku randkach w ciemno, a ta z Lucy okazała się zdecydowanie najnudniejszą, na jakiej byłam.